Gdy na turniej w Portugalii spojrzymy tylko powierzchownie, to oczywiście możemy za wszystko obwinić Piotra Przybeckiego i jego podopiecznych. Biało-czerwoni, szczególnie w meczu z Portugalią, nie uniknęli błędów. - Zrobiliśmy za dużo głupot. Straciliśmy kilka piłek, których stracić nie powinniśmy. Jesteśmy zawiedzeni naszą postawą. Wszyscy jesteśmy zrozpaczeni tym, że nie wykonaliśmy zadania. Zabrakło chłodnej głowy - powiedział kapitan Piotr Chrapkowski dla TVP Sport.
Polacy w ostatnim meczu przeciwko gospodarzom turnieju prekwalifikacyjnego musieli wygrać. Remis premiował Portugalczyków. W pewnym momencie wydawało się, że biało-czerwoni są na fali wznoszącej i odskoczyli od przeciwników na dwa gole. W pięćdziesiątej minucie z kontrą pobiegł Łukasz Gierak. Gdyby trafił do siatki rywali, to doprowadziłby do stanu 24:21. Niestety, pomylił się i za chwilę przeciwnicy odrobili straty.
Pięć minut przed końcem nasi reprezentanci przegrywali 24:25. Na siódmym metrze do rzutu karnego szykował się Kamil Syprzak. Człowiek, który gra na co dzień w FC Barcelona, nie wytrzymał jednak ciśnienia i trafił tylko w słupek. Ostatecznie po sześćdziesięciu minutach rywalizacji na tablicy widniał wynik 27:27, a szczypiorniści znad Wisły położyli się na parkiecie i utonęli we łzach.
Do kadry wrócił Sławomir Szmal. 40-letnia legenda polskiej bramki zagrała jednak tylko chwilę, pojawiając się na jeden rzut karny w ostatnim meczu. Kilku jego kolegów zrezygnowało z gry w kadrze i nie myślało o powrocie. W gronie tym był między innymi Krzysztof Lijewski. Rozgrywający PGE Vive Kielce mówił, że porażka w prekwalifikacjach cofnie kadrę do średniowiecza. Do tych słów odniósł się Piotr Przybecki po zakończonym turnieju. - Z drugiej strony można też odwrócić tę sytuację. Można było jeszcze zagrać i pomóc tej kadrze w wielu momentach - odpowiedział selekcjoner na antenie TVP Sport, sugerując, że "stara gwardia" mogła jeszcze raz wesprzeć młodszych kolegów.
Wzajemne obrzucanie się błotem na niewiele jednak się zda. Mleko się rozlało, a przyczyn upadku polskiego szczypiorniaka, jeszcze niedawno będącego światową potęgą, należy szukać w głębokiej przeszłości. Gdy na mistrzostwach świata w Niemczech w 2007 roku wychowani w Bundeslidze Polacy zdobyli srebrny medal cały kraj wpadł w euforię. Niespodziewany sukces i wspaniałe pokolenie pchnęło młodych chłopców na parkiety. Problem w tym, że ZPRP upajał się sukcesem i nie myślał o stworzeniu profesjonalnego systemu szkolenia.
Jak słusznie zauważył Kamil Kołsut z portalu sportowefakty.wp.pl, zalążki takiego powstały dopiero w 2015 roku. System opiera się na Ośrodkach Szkolenia Piłki Ręcznej w większych miastach naszego kraju. Tych ośmiu lat jednak nikt nam nie zwróci i na kolejne sukcesy zapewne sporo poczekamy. Gdyby władze polskiej piłki ręcznej reagowały na bieżąco, to 10-latkowie z 2007 roku dzisiaj stanowiliby o sile rodzimego, a być może nawet europejskiego handballu.
Dwa lata temu w naszym kraju rozegrano mistrzostwa Europy. Pamiętamy o dotkliwej porażce z Chorwacją, która przekreśliła marzenia o medalu. W głowach pozostała także wspaniała otoczka i niezwykłe zainteresowanie kibiców. To był pierwszy raz, gdy szczypiorniak doczekał się promocji z prawdziwego zdarzenia, choć ciężko oprzeć się wrażeniu, że taki turniej był po prostu "samograjem" i możliwość podziwiania idoli na pięknych halach była dla kibiców magnesem samym w sobie. Następców jednak brak.
Dlatego wydaje się, że choć na parkiecie grają zawodnicy, to oni powinni stanąć do egzekucji jako ostatni. Raczkujące szkolenie sprawiło, że jesteśmy europejskim przeciętniakiem, który opuszcza najważniejsze imprezy. Bardzo możliwe, że sprawdzi się czarny scenariusz. Według niego biało-czerwonych na poważnym turnieju zobaczymy w 2023 roku. Wtedy to zorganizujemy mundial wraz ze Szwecją.
Sprawdź też: Artur Siódmiak: Na sukcesy reprezentacji Polski będzie trzeba poczekać [WIDEO]