- Mogłam takie malutkie trzytygodniowe lwiątko wziąć na ręce. Były też i większe, ale jak zaryczały, to... odeszłam daleko, chociaż sama jestem spod znaku Lwa - opowiada mistrzyni świata.
- Farma lwów, odpoczynek pod palmą... To ma być ciężki trening?
- Jest ciężki. Trenujemy dwa razy dziennie, codziennie oddaję po 40-50 rzutów młotami od 3 do 6 kilogramów i ciężarkami po 9, 10 i 12 kilo. Tylko niedziele mamy wolne i przeznaczamy je na zwiedzanie. A palm nie ma tutaj za wiele.
- Pokona pani barierę 80 metrów (rekord świata Anity wynosi 77,96 m - red.)?
- Mam nadzieję, że tak. Już wychodzą mi tutaj rzuty powyżej 80 metrów, ale młotem 3-kilogramowym (w zawodach używa się 4-kilogramowego - red.).
- RPA to niebezpieczny kraj. Czy ma pani odwagę wyjść na spacer poza ośrodek, w którym trenujecie?
- Sama nie, ale z trenerem Kaliszewskim i Szymonem Ziółkowskim tak, bo przy nich zawsze czuję się bezpiecznie... Ale nie wychodzimy wieczorami, nawet w trójkę, bo wtedy wszystko się może zdarzyć.
- Jak kontuzjowana noga?
- Już zapominam o kontuzji, wciąż jednak wykonuję specjalistyczne ćwiczenia wzmacniające stopę oraz ćwiczenia skocznościowe. W przyszłości trzeba się będzie cieszyć z medali i rekordów na leżąco albo na siedząco (śmiech).
- Święta wielkanocne spędzicie w Afryce?
- Tak, na wielkanocne śniadanie zostaliśmy zaproszeni do mieszkającego tutaj znajomego Polaka. Na pewno na stole znajdą się polskie potrawy... Może uda mi się nawet wykonać jakąś pisankę, ale na czarnym jajku. I na pewno zjem pięć jajek na śniadanie (śmiech).