Weteran biało-czerwonych z każdym meczem w Turcji gra coraz pewniej i pomału zapomina, że specjalnie na tę imprezę musiał się przekwalifikować z przyjmującego na atakującego.
Se.pl: - W dwóch ostatnich meczach przeżyliśmy dzięki wam prawdziwe horrory...
Piotr Gruszka (32 l): - Za nami aż dziesięć setów z Hiszpanią i Słowacją. Cóż, wiedzieliśmy, że nie będzie lekko, ale może nie aż tak, jednak takie dramaty też są potrzebne, jeśli rywal ma w secie piątym piłkę meczową, tak jak było w przypadku Hiszpanów i my potrafimy z tego wyjść zwycięsko, to znaczy, że mentalnie i psychicznie jesteśmy dobrze przygotowani do turnieju. Satysfakcja po takim meczu jest ogromna. Wiedziałem, że to starcie z Hiszpanami będzie o niebo trudniejsze niż to z Memoriału Wagnera. To bardzo dobra i doświadczona ekipa, kiedyś ich gra musiała "zaskoczyć", zagrali z nami najlepszy mecz na tych mistrzostwach.
- Ze Słowacją też pan oczekiwał trudnego boju?
- Czułem, że tak będzie. Słowacy zagrali na luzie, nie mieli już nic do stracenia, a my graliśmy pod presją wywalczenia awansu do czwórki, ta myśl też potrafi usztywnić. Bardzo się chce, ale nikt nam wygranej na tacy nie poda, ten mecz trzeba było wygrać, ale najważniejsze, że tak się właśnie stało. Słowacja to również solidny team, do meczu z nimi nie wolno podchodzić na luzie, bo można się przeliczyć.
- Zna pan Turcję bardzo dobrze po ostatnim sezonie rozegranym w barwach Arkasu Izmir. Nie chciał pan zostać jeszcze jakiś czas?
- Za długo przeciągały się rozmowy, w sumie to bym tu jeszcze został, ale cały czas nie było konkretów. Z kolei szybko zgłosiła się do mnie Delecta Bydgoszcz i nie było się nad czym zastanawiać.
- W Izmirze na trybunach praktycznie nic się nie dzieje na tych mistrzostwach. To smutne zawody...
- Szczególnie po odpadnięciu Turków jest już całkiem kameralnie. Siatkówka nie ma tu takiej popularności jak piłka nożna i koszykówka. Cieszyłem się, że graliśmy z Turkami, spotkałem sporo znajomych, można było powspominać, pogadać. Spędziłem tu fajny rok, wygraliśmy Challenge Cup, to był dla mnie udany sezon. Bardzo dobrze mi się tu żyło i całej mojej rodzinie, to bardzo przyjazny kraj i mieszkają w nim mili ludzie.
- Zgadza się pan, że w półfinale musicie zagrać lepiej?
- Tak, styl naszej gry z meczu ze Słowacją pozostawiał sporo do życzenia, oby to był po prostu ten najgorszy dzień podczas turnieju. Jeden jedyny i potem koniec słabości.
- Od zwycięskiego spotkania z Niemcami cały czas gra pan pierwsze skrzypce. To podbudowuje?
- To był dla mnie kluczowy mecz i tak jak mówiłem, bardzo mi potrzebny, aby uwierzyć, że Piotrek Gruszka nadal jest przydatny drużynie i może jej pomóc, może dołożyć cegiełkę do wygrywania. Zeszło ze mnie największe ciśnienie, teraz gram i cieszę się tą grą. Nikomu nie muszę niczego udowadniać, potrzebowałem trochę czasu, aby z powrotem po zmianie pozycji poczuć ten atak w dłoniach. Ja koncentruję się na swojej grze, chcę grać, zdobywać punkty, a przede wszystkim pragnę, aby zespół czuł, że jestem potrzebny, to jest dla mnie bardzo ważne.
- Od 26 lat nie mieliśmy takiej szansy na zdobycie medalu ME...
- Choć najtrudniejsze dopiero przed nami, to jednak super by było wrócić z krążkiem, każdy o tym już myśli, przecież do szczęścia pozostało tak niewiele, a zarazem całkiem sporo.