„Super Express”: – W kadrze znalazłeś się w tym roku bardzo szybko. Nie chciałeś złapać chwili dłuższego oddechu po trudnym sezonie w lidze włoskiej?
Kamil Semeniuk: – Rozmawiałem z trenerem Grbiciem jeszcze w Perugii na temat mojego udziału w kadrze. Już wtedy sygnalizował, że polecę do Japonii. A ja nie miałem nic przeciwko, nawet sam naciskałem, żeby jak najszybciej znaleźć się w reprezentacji w normalnym rytmie. Nie ukrywajmy, mój sezon w klubie nie był udany i kolorowy, a forma też nie taka, jak do tego przyzwyczaiłem kibiców. Bardzo więc chcę swoją grę wznieść na odpowiedni poziom, grając od pierwszych turniejów w sezonie. Wracając do reprezentacji, dostałem dodatkową dawkę tlenu. Tu wszyscy walczą, by jak najdłużej pozostać w drużynie, starają się na treningach i meczach. Dla mnie to fantastyczny bodziec. To także powrót do czegoś, do czego byłem przyzwyczajony, czyli wielkiego zaangażowania, odpowiedniej mentalności, dawania z siebie maksimum, nieodpuszczania oraz świadomości, że wszyscy jedziemy na tym samym wózku i pchamy go w jedną stronę.
– Rozumiem, że w Perugii z tym były problemy, skoro zajęliście dopiero szóste miejsce. Jesteś w stanie powiedzieć, co nie wypaliło w klubie?
– To jest rozmowa na osobną okazję, nie da się powiedzieć w kilku zdaniach, co nie funkcjonowało. Każdy do dzisiaj się zastanawia jak to się stało, że po serii ponad 30 zwycięstw nasza gra zaczęła kuleć i wszystko przestało działać. Widocznie trzeba to było przeżyć na własnej skórze, po kilkunastu latach spędzonych w Kędzierzynie.
Kamil Semeniuk się oświadczył! Wielkie gratulacje dla gwiazdora reprezentacji Polski
– Mimo wszystko wyciągasz z sezonu we Włoszech jakieś pozytywy?
– Na pewno jestem bardziej otwarty życiowo. Choćby taka prozaiczna sprawa: w reprezentacji Polski rozmawiam z trenerem Grbiciem po włosku, nie mam kompleksów, wręcz chcę się porozumiewać w ten sposób. Wszystkie wskazówki przekazuje mi po włosku, on mówi biegle, a dla mnie to fantastyczne szlifowanie języka. Nawet raz wprawiłem trenera w dobry humor, bo zamiast na treningu krzyknąć „wysoka!”, palnąłem „alta!”. Nikola się roześmiał i mógł sobie pomyśleć: O, ledwie parę miesięcy we Włoszech, a już polskiego zapomniał... A co jeszcze na plus? Ukształtowałem się lepiej jako człowiek. Wszyscy mi tłumaczą, że nie da się wszystkiego wygrywać, uspokajają, wręcz dają rodzaj alibi za ten pierwszy rok za granicą. Przyjmuję to do wiadomości, wychodząc z założenia, że „pierwsze śliwki robaczywki”. Liczę jednak na to, że przyszły sezon będzie zdecydowanie lepszy, że poprawi się nasza gra, pojawi się w zespole dyscyplina i każdy z całych sił będzie się starał na treningach. A to się przełoży na wynik.
– A z czym miałeś największy problem w Perugii? Zmianą roli w drużynie lub tym, że nie zawsze grałeś w szóstce?
– Byłem świadomy, że we włoskim klubie mam na swojej pozycji topowych graczy, Wilfredo Leona i Oleha Płotnickiego. Trener musiał z tego bogactwa korzystać, a ja przecież nie będę się obrażał, że w jakimś spotkaniu nie zagram albo zostanę zdjęty lub wpuszczony w trakcie gry. Nie mam z tym żadnego problemu. Oczywiście, porównując to z poprzednimi sezonami w Kędzierzynie, gdzie grałem od deski do deski, było to coś innego, trzeba się było oswoić z nowym środowiskiem. Skoro koledzy prezentują bardzo wysoki poziom, to też nie są w zespole po to, by oglądać mecze z boku. Co do mojej formy w całym sezonie, odczuwałem, że miałem za mało technicznych treningów indywidualnych. A mi to jest potrzebne. Jeśli jakiś czas temu zostałem okrzyknięty najlepszym siatkarzem w Europie, to ta opinia nie wzięła się znikąd. Bo sumiennie starałem się wykonywać swoją pracę na zajęciach, by się na tym szczycie znaleźć. Gdy więc nie mam podstaw do kreowania poziomu siatkarskiego, nie jest łatwo zachować właściwą dyspozycję. Marzyłem, żeby w pierwszym sezonie we Włoszech wygrać wszystko. Tak się nie stało. Nie będę teraz zwieszał głowy, tylko wezmę się do roboty, zaczynając od tego, co mam do wykonania w reprezentacji. Co do Perugii, liczę, że wraz z nowym sztabem trenerskim przyjdzie nowy impuls, nowy styl prowadzenia treningów, kierowania zespołem i dbania o dyscyplinę.
– Nie powtarzasz sobie w duchu pół żartem: „Trzeba było zostać w Zaksie, to trzeci raz bym wygrał Ligę Mistrzów”?...
– Decyzja o zmianie klubu na zagraniczny nie była łatwa. Oczywiście, mogłem zostać w Kędzierzynie na całe swoje siatkarskie życie i być może doczekać się kiedyś miana legendy Zaksy. Tylko że i tak pewnie plułbym sobie w brodę, że nie spróbowałem poza Polską. Mimo słabego sezonu w Perugii, jeszcze raz zdecydowałbym się na podobny krok. Po roku spędzonym we Włoszech nie mam żadnych obaw w sensie spróbowania siatkarskiego chleba za granicą, gdyby się nadarzyła kolejna okazja na zmianę otoczenia.
Kamil Semeniuk zagrał z Wilfredo Leonem, mocne wejście Polaka
– Wracając do trzeciego z rzędu złota Zaksy w Lidze Mistrzów, miałeś w trakcie sezonu moment, w którym pomyślałeś: „Chłopaki znowu mogą to wygrać”?
– Na pewno po tym jak nas wyeliminowali w półfinale, grając o klasę lepiej. Kapitalny poziom prezentowali zresztą także w innych meczach, nie tylko z nami. Styl Zaksy dał znowu owoce na ostatniej prostej. Chociaż kiedy ulegli Jastrzębiu w finale PlusLigi, pomyślałem, że szanse w Turynie są jak 50 na 50. Przyznam uczciwie, że kiedy przy klubowej kolacji oglądałem trzeci mecz Zaksy w polskim finale, to aż mi się zrobiło przykro, bo tak grającego mojego byłego klubu do tej pory nie widziałem. Zostali mocno zbici i sam byłem ciekawy czy się odrodzą. Jednak dźwignęli to i zasłużenie wygrali.
– Gdyby prezes Perugii Gino Sirci miał coś skopiować z Zaksy, tak by jego klub znowu nie zawiódł, co to by było?
– Wystarczy zwrócić uwagę jak Zaksa trenuje. Od tego się wszystko zaczyna. Jeśli porównać treningi w Kędzierzynie i Perugii, różnice są duże. W Zaksie sporo uwagi poświęca się elementom technicznym, których w innych klubach może by się tak nie szlifowało, bo zastanawiano by się, czy to w ogóle potrzebne. Choćby dogrywanie darmowych piłek, tak by dolatywały idealnie w strefę rozgrywającego. To są małe detale, które w trakcie spotkania potrafią zdziałać dużo. W Perugii tego się nie ćwiczyło. Skupialiśmy się na trenowaniu sześciu na sześciu. Jeśli chodzi o podbudowę techniczną, mamy sporo do nadrobienia. Jednak siatkarzy mamy, narzędzia też. Trzeba dobrego trenera, który będzie chciał nad tym pracować i tego pilnować. Tymczasem zdarzały się sytuacje, że niektórzy przychodzili na siłownię i nie wiadomo było, czy są w pracy, czy na spotkaniu z kolegami, bo wychodzili po półgodzinie, czterdziestu pięciu minutach. Kolejna sprawa to dbanie o siebie i o swoje organizmy, by nie ograniczać się do treningu, wzięcia prysznica i wyjścia z hali. Dyscyplina pod tym względem dla mnie jest rzeczą podstawową, w końcu ciało to nasze narzędzie pracy i należy się o nie troszczyć, by każdego dnia dawać z siebie maksa i zapobiec problemom fizycznym i urazom. Ja to nazywam etyką pracy. To abecadło. Ja jestem prostolinijny, otrzymuję polecenie i je wykonuję. W Zaksie zawsze dyscyplina była na wysokim poziomie, zwłaszcza od kiedy pojawił się trener Fefe De Giorgi. Jeśli chcę grać dalsze 15 lat, a nie zadbam o organizm, równie dobrze mogę skończyć karierę po roku.
Kamil Semeniuk już mówi po włosku, jego trener zachwycony
– Po słabszym sezonie ligowym czujesz, że musisz na nowo walczyć o swoją pozycję w reprezentacji?
– Konkurencja na pozycji przyjmującego jest w drużynie bardzo duża. Koledzy osiągnęli kapitalne wyniki w PlusLidze, są rywale z Zaksy, Jastrzębia, Zawiercia. Także z tego względu chciałem się zjawić w kadrze jak najszybciej, by zapomnieć o formie z Perugii i zatrzeć ją swoją postawą. Mimo że za mną na razie krótki okres pracy w reprezentacji w tym roku, to już czuję, że odżywam i wracam na dobre tory. A gra z tymi chłopakami to sama przyjemność.
Listen on Spreaker.