"Super Express": - Co tym razem panu dolegało?
Sebastian Świderski: - Miałem przejść zwykłą artroskopię kolana, ale okazało się, że sprawa będzie poważniejsza. Spiłowano mi fragment rzepki, który przez tarcie powodował stany zapalne ścięgna. Stwierdzono też, że w chrząstce stawu kolanowego są zbyt duże napięcia. Trzeba było wywiercić w niej trzy dziurki, żeby odciążyć staw. Lekarz mówił, że właściwie trzeba by zrobić tych otworów kilkanaście, ale wtedy nie wróciłbym na boisko przez 3-4 miesiące. To nie wchodziło w grę, bo za chwilę mistrzostwa świata.
- Trener Daniel Castellani powtarza, że bardzo na pana liczy.
- Nie ma teraz ważniejszego celu niż mistrzostwa świata, a ja bardzo chcę się znaleźć w składzie na tę imprezę. Choćby dlatego, że gramy we Włoszech, gdzie spędziłem 7 lat i mam wielu przyjaciół. Pomału będę wracał do treningu siatkarskiego, bo ostatnio byłem głównie na basenie i w siłowni.
- Wicemistrzom świata i mistrzom Europy nie wypada chyba z MŚ wrócić bez medalu?
- Była, jest i będzie presja, jak zawsze. Jednak powinniśmy sobie z nią poradzić. Kilka nauczek już dostaliśmy, jak po poprzednich MŚ, gdy pojechaliśmy w glorii chwały na mistrzostwa Europy do Moskwy i polegliśmy, bo nie udźwignęliśmy ciężaru. Pojawiły sie konflikty, no i balon pękł. Ale umieliśmy się też podnosić po porażkach.
- Wspomina pan konflikty, a akurat jeden - z wyrzuconym z drużyny Łukaszem Żygadłą - pojawił się w zespole niedawno...
- Nie byłem w środku, więc trudno mi to komentować i nie wiem, gdzie leży prawda. Czy po jednej, po drugiej stronie, czy gdzieś pośrodku. Jedno jest pewne: szkoda, że zostało to załatwione przez media. Można to było zrobić inaczej. To kolejna lekcja dla zawodników i sztabu kadry.