To oznacza, że mecze grupowe LŚ w poznańskiej Arenie i bydgoskiej Łuczniczce mogą być ostatnimi, w których Argentyńczyk poprowadzi biało-czerwonych na polskich parkietach. Wszystko dlatego, że po igrzyskach kończy się kontrakt argentyńskiego trenera, a PZPS raczej nie ma ochoty go przedłużać. Sytuację mógłby zmienić na korzyść selekcjonera tylko wybitny wynik Polaków w Pekinie, ale... niekoniecznie.
Sam prezes związku Mirosław Przedpełski przyznał bowiem niedawno, że siatkarska centrala uzależniła nowy kontrakt Lozano od medalu w Pekinie i że szkoleniowiec nieprzychylnie odniósł się do tej oferty.
Zresztą Lozano kilka razy w ostatnich miesiącach sugerował, że już za późno na negocjacje na temat nowej umowy, choć nigdy nie powiedział wprost, co zamierza robić po igrzyskach.
Za późno na negocjacje
- Wiem, co chcę robić po Pekinie - mówił nam tajemniczo Argentyńczyk. - W czasie igrzysk już będę wiedział, gdzie podejmę pracę po turnieju olimpijskim. Nie ma mowy o jakichkolwiek rozmowach ze związkiem po tej imprezie. Dla mnie to zdecydowanie za późno.
Na razie jednak Lozano ma na głowie Pekin, a po drodze mecze z Egiptem, wyjazd do Brazylii na finał LŚ i przede wszystkim wybranie olimpijskiej dwunastki. Wszystko wskazuje na to, że dzisiaj w Poznaniu i jutro w Bydgoszczy zobaczymy w akcji drużynę, która zagra na igrzyskach.
Nie kieruje się sympatią
- Ten wybór był dla mnie bardzo trudny - powtarza Lozano. - Mam do dyspozycji graczy zbliżonych poziomem. Decydują nie tylko mecze, które oglądają kibice, ale przede wszystkim postawa całej dziewiętnastki na treningach. Nie kieruję się sympatią do poszczególnych zawodników, patrzę tak samo na wszystkich, na zespół jako całość - przekonuje Argentyńczyk.
Na razie Lozano ma mały problem z Sebastianem Świderskim, którego bolą plecy. - Na igrzyska powinien być gotowy - zapewnia trener.