– Wyjaśnijmy na wstępie: Jurij Gladyr „trzyma szatnię” w Jastrzębskim Węglu?
– Ja bym tego tak nie określił. Wszyscy wiedzą, jaki jestem. Kiedy przyszedłem do Jastrzębia, to młodzi gracze, tacy jak Kuba Popiwczak czy Tomek Fornal, byli trochę nieopierzeni czy nieokiełznani. Młodzieńcza fantazja ponosiła ich czasem, no i może wtedy faktycznie byłem potrzebny. Teraz to są dorośli, przytomni siatkarze, którzy doskonale wiedzą, co robić na boisku i ile trzeba poświęcić każdego dnia, by odnosić sukcesy. Temat trzymania szatni jest zapomniany, bo mamy grupę ludzi, w której każdy wie, jak dołożyć cegiełkę do wspólnych osiągnięć. Dzisiaj Fornal i Popiwczak są pierwszoplanowymi graczami w Jastrzębskim Węglu. Udowadniają to z roku na rok, oby trener kadry też im tak zaufał.
– Ale generalnie opieka starszego kolegi nie zaszkodzi w żadnej sytuacji?
– Kiedy byłem bardzo młodym zawodnikiem, miałem różne doświadczenia z tym związane. Bywało bardzo srogo, kiedy od tych starszych dostawało się po garbie. A innym razem trafiłem do zespołu, w którym nie było wybitnego trenera, a ja za wiele boiska nie liznąłem. Wtedy jeden ze starszych, szóstkowych zawodników bardzo mi pomagał po treningach. On uznał, że we mnie jest materiał na siatkarza i pracował ze mną indywidualnie. Starsi koledzy zawsze odgrywali dużą rolę w mojej karierze, za co mogę im dzisiaj dziękować. Dotyczy to także tych, którzy obchodzili się ze mną twardo, wręcz brutalnie. Po jakimś czasie zrozumiałem, że to wszystko miało sens i dało efekt. Dzisiaj ich rozumiem, chociaż wtedy mogłem czuć żal.
– Wszyscy zastanawiają się jak będzie wyglądał finał Ligi Mistrzów. Jak bardzo podobny lub niepodobny będzie do walki o złoto PlusLigi?
– To jest zapisane gdzieś na górze, nikt nie przewidzi, co się wydarzy w Turynie, jak potoczy się mecz i jak będzie wyglądał ten dzień. Po mistrzostwie Polski dostaliśmy dwa dni wolnego, wcześniej poświętowaliśmy trochę, ale muszę powiedzieć, że nawet już w szatni w dniu zdobycia tytułu zaczęliśmy rozmawiać o tym co nas czeka w Lidze Mistrzów. Emocje emocjami, ale zawsze do tej pory kończyliśmy sezon polską ligą, tyle że tym razem świętowanie trzeba było stonować. Wszyscy mieli pełną świadomość, że za dwa dni wracamy, zakasujemy rękawy i nie ma gadki w stylu, że z automatu zrobimy powtórkę z PlusLigi w Turynie. Trzeba od nowa poważnie wziąć się do roboty. Wiemy z kim gramy, w końcu Zaksa, to, jak się mówi po angielsku back–to–back reigning champion (dwukrotny z rzędu aktualny mistrz – red.), oni będą chcieli przejść od historii i wygrać trzeci raz rok po roku. My w ogóle nie podchodzimy do tego na zasadzie, że ostatnio łatwo zwyciężyliśmy. To inna bajka, inny rozdział. W głowie przygotowujemy się na najlepszą wersję Zaksy.
Wymowne słowa Marcina Janusza przed finałem Ligi Mistrzów!
– Kiedy patrzyliśmy na finał PlusLigi, a zwłaszcza ostatni mecz, byliśmy w szoku, że różnica poziomu gry między wami a w końcu niezwykle klasowym rywalem, może być aż tak duża. Wyście samych siebie też trochę zaskoczyli?
– Wierzyliśmy że jesteśmy mocnym zespołem, potrafiącym prezentować dobrą siatkówkę. W trzecim meczu zagraliśmy praktycznie bez błędów, a jastrzębska hala nas poniosła, Teraz wszyscy piszą, że to był kosmiczny pułap. Muszę przyznać, że w trakcie dwudziestoletniej kariery, w takim spotkaniu uczestniczyłem po raz pierwszy. Nie dość, że jako zespół byliśmy jednością, to na dodatek każdy zawodnik wszedł na maksymalne obroty. To było coś jak z bajki, jak z gry komputerowej, każde dotknięcie było perfekcyjne. Oglądało się to jak bardzo interesujący serial, który tak wciąga, że nie da się oderwać od ekranu nawet o drugiej w nocy. Kiedy schodziłem z parkietu na trzy ustawienia, patrzyłem na to wszystko z boku z wielkim uśmiechem na twarzy i zachwytem. Nie wierzyło się wręcz, że pokazujemy taki poziom. Podkreślam jednak, że mamy w drużynie tak dobrych siatkarzy, że to wszystko nie wzięło się znikąd. Taki potencjał w naszym zespole był zawsze, obyśmy to samo zaprezentowali w finale w Turynie.
– Tylko czy da się drugi raz zagrać perfekcyjnie?
– Czemu nie? Trzeba do tego podchodzić na tej zasadzie, że zawsze może być lepiej. O Zaksie często mówiło się, że wchodzi na kosmiczny poziom, więc jeśli do tego dojdzie, my będziemy musieli się wspiąć jeszcze wyżej. Nie wybiegam jednak tak daleko. Skoncentrujemy się na tym w sobotę i postaramy zapisać na kartach historii Jastrzębskiego Węgla.