„Super Express”: – Kiedy pan zobaczył, że to Zaksa zagra w finale, a nie słynny Zenit czy Lube, to było duże zaskoczenie?
Nimir Abdel-Aziz: – Przed rozgrywkami pewnie bym na to nie stawiał, wówczas każdy zresztą wytypowałby w gronie faworytów Perugię, Civitanovę, czy Kazań. Wystarczyło jednak zobaczyć jak Zaksa radziła sobie w trakcie sezonu, żeby szybko zweryfikować opinię. Jeśli pokonuje się Zenit i Lube, to nie można być słabym zespołem. Z drugiej strony, to nie jest też dla mnie jakaś gigantyczna niespodzianka, bo ten klub od lat prezentuje dobrą siatkówkę. A jak się jest jedną z topowych drużyn w Europie, to nie ma powodu, żeby nie znaleźć się w finale Ligi Mistrzów.
– W sezonie 2014/15 grał pan w Kędzierzynie, ale jako rozgrywający. Wróciły wspomnienia?
– Wtedy dopiero zaczynałem rozwijać poważniejszą karierę poza Holandią, poza tym byłem jeszcze przed zmianą pozycji na boisku. Polska kojarzy mi się z krajem kochającym siatkówkę, pod tym względem jest jednym z najlepszych miejsc do grania na świecie. Doskonale znam trenera Nikolę Grbicia, z którym graliśmy w finale Ligi Mistrzów w 2013 roku w barwach Cuneo. Byłem wtedy jego zmiennikiem.
Dwaj polscy siatkarze w drafcie ligi koreańskiej. 1,5 mln złotych do wzięcia
– Największe walory Zaksy?
– Od dawna wiedzieliśmy, że czeka nas starcie z polskim klubem w finale, więc studiujemy niuanse taktyczne. Jej siłę widzę w zespołowości i świetnej „chemii” między zawodnikami. To kompletna drużyna, z indywidualnościami, dobrze ułożony kolektyw, grający w tym składzie od dawna, rozumiejący się bez słów. Znaleźli taki system gry, w którym czują się komfortowo.
– Czym przeciwstawi się Itas?
– Mamy sporo siatkarskiej jakości. Powiedziałbym, że jesteśmy zespołem preferującym siłę fizyczną, to wynika z charakterystyki poszczególnych graczy. Stopniowo od początku tego sezonu pracowaliśmy na to, by rozumieć się coraz lepiej i nasza gra zaczęła się zazębiać.
– Skoro o sile fizycznej mowa, jest pan w tej chwili jednym z najlepiej serwujących siatkarzy ze światowego topu. To umiejętność wymagająca stałego doskonalenia?
– Wiem, że to ten element siatkówki, który mi dobrze wychodzi, lubię go, ale to wcale nie znaczy, że muszę nad nim pracować więcej niż nad innymi. Po prostu w pewien naturalny sposób zagrywka jest mocnym punktem w moim repertuarze.
Znamy terminarz meczów towarzyskich reprezentacji siatkarzy i siatkarek
– Rejestruje pan rekordy prędkości swoich serwisów?
– Nie, z prostego powodu: nie ma znaczenia szybkość zagrywki, tylko jej skuteczność. Co z tego, że hukniesz tak mocno, że zrobisz dziurę w parkiecie, skoro wcelujesz w aut? Czyli jeśli trafiasz, to już świetnie, a jeśli przy okazji to jest naprawdę mocno posłana piłka, to jeszcze lepiej. Stabilność jest kluczowa.
– W jednym z ubiegłorocznych meczów Ligi Mistrzów z Lokomotiwem Nowosybirsk dokonał pan niebywałej rzeczy: wykonał 11 zagrywek z rzędu, po których zespół Itasu zaliczał punkty i doprowadził ze stanu 4:2 do 15:2 w tie-breaku. Jak to się robi?
– Wracamy do wspomnianej stabilności, bo przecież w całej tej mojej serii były bodaj tylko trzy asy, reszta to już akcje w obronie, kontry czy błędy rywala. Czyli to nie ja wygrałem te punkty, ale cały zespół zapracował na wynik.
– Zagląda pan do statystyk? Na przykład tych, które pokazują, że zaliczał pan w tym sezonie sporo więcej asów serwisowych niż sam Wilfredo Leon?
– Nie bardzo mnie one interesują, bo czy tak naprawdę liczy się coś innego niż wygrana drużyny? Jeśli odnosimy zwycięstwo, to nie ma znaczenia czy zdobyłem 1, czy 30 punktów. Dlatego biorę w ciemno taki scenariusz, że w sobotę w finale Ligi Mistrzów zaliczam dwa oczka, pod warunkiem że to my wygramy. Gdybym chciał się zajmować każdym zdobytym punkcikiem i osiągnięciami indywidualnymi, przerzuciłbym się na tenisa.
Zobaczcie jak trener siatkarzy Vital Heynen PO POLSKU zachęca do szczepień [WIDEO]
– W czasie gry w Zaksie występował pan jeszcze jako rozgrywający. To był przypadek czy przemyślany krok, by się przekwalifikować na atak?
– W gruncie rzeczy zawsze myślałem o grze na tej pozycji. W pierwszym okresie dobrze mi jednak wychodziła rola prowadzącego grę, także w holenderskiej kadrze. Kiedy jednak nadarzyła się okazja do przestawienia się, nie zastanawiałem się długo. Czasem zresztą ta dawna siatkarska karta do mnie wraca, bo jak wiadomo, musiałem w tym sezonie zastąpić kolegów objętych kwarantanną i rozgrywałem w czasie jednego z meczów. Ale to była wyjątkowa potrzeba, nie chcę tego powtarzać, interesuje mnie wyłącznie robota na prawym skrzydle.
– Nie graliście meczu na wysokim poziomie od kilku tygodni, to nie będzie problemem?
– Mam nadzieję, że nie. Oczywiście nie jesteśmy w rytmie meczowym, mieliśmy za to więcej czasu na przygotowania. Ostatnio po lidze byliśmy trochę zmęczeni, więc z tego punktu widzenia to wcale nie takie złe, że mogliśmy spokojnie celować w ten ostatni weekend sezonu i doszlifować formę tak, by w sobotę była optymalna.
Prezes Zaksy Sebastian Świderski: Niektórzy siatkarze wciąż przeżywają finał [WYWIAD]
– W finale naprzeciw siebie stają drużyny, które nie zdobyły mistrzostwa w swoich ligach. To sprawia, że głód sukcesu rośnie?
– Na pewno, tym bardziej że obaj finałowi rywale reprezentują kluby, które zostały zbudowane przed sezonem z zamiarem wygrania czegoś dużego. Jeśli więc jeden cel uciekł, trzeba się skupić na kolejnym. Motywacji z pewnością nikomu nie zabraknie.