W roku 2007 polskie kluby zgodziły się na przestrzeganie limitu wydatków do 3,850 mln złotych na sezon. Zgodziły się i ograniczeń... nie przestrzegały, więc solidarny układ między konkurującymi prezesami pękł. Rozpoczęła się niczym niehamowana licytacja żużlowych gwiazd: 1,2 mln, 1,5 mln, były nawet 2 mln.
Jako winnych tego szaleństwa wskazuje się w żużlowym świadku głównie byłą prezes Marmy Rzeszów, Martę Półtorak i prezesa gorzowskiej Stali, Władysława Komarnickiego. Pierwsza - najpierw dwa lata temu wylicytowała usługi Nickiego Pedersena za prawie 1,5 mln zł, a potem kusiła Tomasza Golloba, oferując mu 2 mln, drugi - podkręcił licytację, biorąc kredyt na kontrakty z Gollobem i Holtą. Ale i inni prezesi nie byli dużo lepsi.
Za polską kasę
- Nie ma przesady w twierdzeniu, że polskie kluby finansują żużel w całej Europie - mówi nam prezes Polonii Bydgoszcz Leszek Tillinger. - Za pieniądze zarobione w Polsce zawodnik jest w stanie sfinansować sobie sprzęt, koszt utrzymania ekipy, przejazdy i jeszcze mu sporo zostaje. Ci sami zawodnicy jeżdżą w lidze angielskiej i szwedzkiej. Zarobione tam pieniądze są mniejsze, o połowę, ale mogą je w całości schować do kieszeni. Sprzęt kupiony za złotówki im wystarcza.
Z naszą Ekstraligą próbowała konkurować liga szwedzka i... znalazła się na progu bankructwa. Kluby ledwie zipią, choć kraj to przecież znacznie bogatszy.
Widmo kryzysu ekonomicznego sprawiło, że przez chwilę prezesi klubów próbowali sformować wspólny front. Skalkulowano, że uczciwe stawki dla asów, zapewniające im nie tylko zwrot kosztów, ale i dobre zarobki, powinny wynosić ok. 800 tysięcy - 1 mln za sezon.
Ale Hans Andersen zażądał 1,6 mln, a dostał w Gdańsku - jeśli wierzyć źródłom - 1,4 mln. Prezes Marian Maślanka w Częstochowie ma podobne pieniądze zapłacić Gregowi Hancockowi. Solidarność diabli wzięli...
Przed nimi banda
Oczywiście każdy płaci zawodnikom tyle, ile chce. Ale obłęd "wyścigu prezesów" grozi, że polskie kluby nie wyjdą z finansowego wirażu, tylko gromadnie rąbną w bandę plajty. To będzie piękna katastrofa - jak mawiał Grek Zorba.