W najbliższą niedzielę spełni swoje marzenie, startując w zawodach triatlonowych formuły Ironman w pełnym wymiarze: 3800 m (pływanie) + 180 km (rower) + maraton biegowy 42,195 km. To będą otwarte ME we Frankfurcie.
- Zawodowstwo? Bardzo bym chciała, ale żeby trenować jak zawodowiec, przez 45 godzin tygodniowo, musiałabym zrezygnować z dotychczasowej pracy - mówi Guzowska.
"Super Express": - A skąd pomysł, by znów walczyć na ringu? Czyżby kończyła się misja w Sejmie?
Iwona Guzowska: - Polityka nie ma tutaj nic do rzeczy. Zawsze byłam sportowcem i wojownikiem. Natury nie zmieniłam. Propozycje walk w MMA wielokrotnie ponawiali szefowie organizacji KSW. Ale największy wpływ miał mój dorosły syn Wojtek, mówiąc, że byłby szczęśliwy, gdyby znów zobaczył mnie w ringu.
- A może pani po prostu nie może żyć bez walki?
- Myślę, że natura ciągnie wilka do lasu (śmiech). A to już może ostatni dzwonek, by spróbować sił pomiędzy linami. Ale nie przesadzajmy: bez tego też byłabym szczęśliwa.
- Pojawił się jednak głos psychologa, że politykowi niezbyt wypada wyżywać się w sporcie...
- A gdzie jest to zapisane? Według mnie uprawianie polityki nie może być rezygnacją z własnego życia. Nikt za mnie mojego życia nie przeżyje.
- Co pani zrobi poobijana po walce, mając nazajutrz posiedzenie Sejmu?
- W ogóle się tym nie przejmuję, bo pamiętam, że nigdy nie byłam poobijana ani odrapana, chociaż stoczyłam sporo pojedynków. Dwie godziny po fakcie nie było widać, że właśnie walczyłam. I zamierzam trzymać się tej zasady: nie blokować ciosów twarzą. Chociaż... w walce wszystko się może zdarzyć. Ale my, kobiety, mamy na to sposoby, choćby podkłady kosmetyczne kamuflujące. Dam radę!