Do walki doszło w Londynie. Williams był zdecydowanym faworytem. – Rzucał na mnie bomby, chciał mi chyba urwać głowę. Ale moja garda była szczelna, świetnie też funkcjonował lewy prosty. Z rundy na rundę nabierałem coraz większej pewności, a on coraz bardziej się denerwował – relacjonuje „Smok” (ringowy przydomek Alberta).
Koniec walki nastąpił w ósmej rundzie. – Trafiłem go lewym sierpowym, poprawiłem kolejnym i poszedł na deski. Aż nie chciało mi się wierzyć. „Co jest?” – zapytałem sam siebie. Powstał, próbował jeszcze bić zamachowymi, ale strzeliłem dwoma podbródkowymi, dostał jeszcze dwa lewe i zaczął się chwiać. W tym momencie sędzia ringowy przerwał pojedynek – mówi Sosnowski.
Sukces Alberta jest tym cenniejszy, że w poprzedniej walce niespodziewanie przegrał z Amerykaninem Lawrencem, a na przygotowania do starcia z Williamsem miał zaledwie 3 tygodnie.
– Podjąłem ryzyko. Nie miałem nic do stracenia. Może dlatego zawalczyłem na takim luzie. Po raz pierwszy w karierze nie czułem presji. Spełniło się moje marzenie. Wróciłem do gry. Udowodniłem niedowiarkom, że należy mi się szacunek – cieszy się Sosnowski.
Po tej walce na koncie „Smoka” są 43 zwycięstwa i 2 porażki. – Teraz przed Albertem otwierają się nowe perspektywy walki o większe pieniądze i liczące się pasy mistrzów. Być może nawet o mistrzostwo Europy – mówi Krzysztof Zbarski, promotor Sosnowskiego.
A może Andrzej Gołota, po wyleczeniu kontuzji, stoczyłby pożegnalny pojedynek w Polsce z Albertem Sosnowskim? To byłaby walka.