Błachowicz dobrze zaczął walkę. Zaatakował. Zbombardował. Cummins już po 28. sekundach padł na matę. Wyglądał źle. Polak szturmował, on walczył o przetrwanie. Wszystko zmieniła nagła kontuzja. Nasz fighter, wcześniej aktywny, nagle oddał inicjatywę obitemu Amerykaninowi. Jak się później okazało, złamał kciuk lewej dłoni. Kciuk prawej tylko wybił. Oba - prawdopodobnie podczas szaleńczego gradu ciosów.
To znacznie utrudniło działania Błachowicza. Już nie mógł walić na oślep. Musiał się bronić. Przyjąć styl Cumminsa. Szybkie wymiany "w stójce" zamieniły się w powolne boje w parterze. Więcej tu było kontroli, niż inicjatywy. Więcej asekuracji, niż faktycznej próby poddania przeciwnika. Sędziowie nie mieli jednak wątpliwości i ostatecznie przyznali zwycięstwo Amerykaninowi.
Ku rozpaczy Błachowicza, który w szóstym swoim pojedynku w UFC, zanotował czwartą porażkę.