"Super Express": - Jak będziesz wspominać Mateusza?
Kasjusz Życiński: - Wyłącznie pozytywnie. Co prawda aż tak dobrze prywatnie go nie poznałem, ale to był dobry, ciepły człowiek, który po prostu nie odnalazł się w tym świecie. Szkoda, że już go nie ma z nami, szkoda też, że nie poprosił kogokolwiek o pomoc. Mam nadzieję, że to będzie taki przykład dla młodzieży i w ogóle ludzi ze świata freaków czy showbiznesu, że warto czasem poprosić kogoś o wsparcie, to przecież żaden wstyd. Miał całe życie przed sobą.
- Wiele osób nie ukrywa, że to hejt zabił Murańskiego. Nie uważasz, że to mocne uproszczenie?
- Jestem daleki od tego typu stwierdzeń. Smutna prawda jest taka, że jak ktoś "bawi" się różnymi środkami, to inaczej skończyć się to nie może. Przed naszą walką dostałem informację z otoczenia Mateusza, że jeśli nadal będzie prowadzić się tak, jak wtedy się prowadził, to za 2-3 lata to skończy się tragedią. Ta sama osoba mówiła, że zażywał zbyt wiele różnych specyfików. To było wyniszczające dla jego organizmu.
- Wspomniałeś o waszej walce. Jak ją zapamiętałeś?
- On chciał się ze mną zmierzyć w boksie, przyznał to w jednym z wywiadów, a ja przyjąłem wyzwanie. Mateusz był wtedy w naprawdę kapitalnej formie, chyba najlepszej w życiu. Byłem lepszy, bo boks to mój sport, ale Mateusz stanął na wysokości zadania. Gdy kilka miesięcy później mierzył się z Arkiem Tańculą, to byłem pewien, że wygra. Nie udało się, ale to nie był już ten Mateusz jak z pojedynku ze mną. Dlaczego? Trudno powiedzieć, ale wielu zawodników ze świata freaków jak dostaje pochwały, to olewa treningi, idzie w melanż i tak się to kończy.
Marcin Najman żegna Mateusza Murańskiego. "Nie tak jego życie miało się potoczyć"
- Po drodze między starciem z tobą i z Tańculą była jeszcze wygrana batalia z Alanem Kwiecińskim.
- Gdy przyszła informacja, że Mateusz nie żyje, ktoś podesłał mi komentarze pod tą walką. Murański wygrał, a i tak wielu ludzi życzyło mu śmierci. Mam nadzieję, że teraz każdy kto tak napisał, pójdzie po rozum do głowy, będzie miał jakiegoś moralniaka i już więcej nic takiego nie zrobi. Między nami też czasami zgrzytało, ale ja nie wylewałem na niego wiadra pomyj. Niestety w tym świecie jest tak, że jak na kogoś wylewa się hejt, to zaraz zbiera się tłum influencerów oraz celebrytów, którzy dołączają do fali i zgniatają danego człowieka.
- Wspomniałeś, że Mateusz nie odnalazł się w tym świecie. Wydawało się jednak, że jest zupełnie inaczej.
- Pozory. Jest świat przed kamerami i w mediach społecznościowych, jest też ten realny, prawdziwy. Ojciec Mateusza, pan Jacek, odnajdywał się na każdym polu znakomicie, ale Mateusz wręcz przeciwnie. On chciał gonić tatę i nic w tym złego, bo każde dziecko chce zaimponować ojcu, ale trzeba było się wycofać w odpowiednim czasie. To nie był przecież problem, który pojawił się wczoraj. To trwało dłuższy czas. Wielu ludzi nie radzi sobie z presją freaków czy showbiznesu. Taka jest smutna prawda. Powtórzę się - szkoda, że nie poprosił o pomoc, bo jest przecież mnóstwo różnych instytucji, które pomagają walczyć z uzależnieniami.
- Myślisz, że świat freaków najdzie jakaś refleksja po tej tragedii?
- Wątpię. To wszystko idzie za szybko do przodu. Jak zaczęły się te gale freakowe, to nikt nie wspominał o sterydach. Teraz to temat przewodni. Sam byłem świadkiem sytuacji, gdy jeden z zawodników przed pojedynkiem zapomniał zabrać strzykawki z jakimś wspomaganiem i gdy miał już wychodzić do klatki, to zaczął wariować, że nie będzie walczył, bo bez tego nie da rady. A zasuwał ostro trzy miesiące. To poszło w zapomnienie, liczyła się tylko strzykawka. A prawda jest taka, że nawet najprostsze odżywki trzeba umieć brać, mieć na ten temat jakąś wiedze itd.
Listen on Spreaker.