- Lepiej startować w Wiśle, czy Niżnym Tagile? Pytam, mimo że domyślam się odpowiedzi…
- Wydaję mi się, że te czasy, gdy zaczynaliśmy PŚ w Wiśle były o tyle dobre, bo było szybko. Dwie, dwie i pół godziny i jesteś na miejscu. Odpadał nam element podróży i w tym czasie można było dodatkowo potrenować lub odpocząć. Jeśli po zawodach w 2,5 godziny jesteś w domu, to jednak jest inaczej. Do wyjazdów jestem przyzwyczajony, więc wypad do Rosji nie będzie niczym trudnym. Podróż będzie dłuższa, ale z tym zmierzą się wszyscy. Nikt wiele nie zyska. Jak lecimy całą ekipą, to ten czas na miejscu też można wykorzystać. Mamy przecież fizjoterapeutów ze sobą. Skocznia w Tagile zawsze była świetnie przygotowana. W Wiśle z roku na rok było coraz lepiej, patrząc na nasze warunki pogodowe. Zdarzało się jednak, że ten spad był krzywy i robił nam problemy. A robić śnieg, gdy temperatury są w miarę wysokie, ułożyć go… Ten śnieg się inaczej zachowuje. W Rosji ponoć jest już zimno od jakiegoś czasu.
- Budowanie formy porównałeś ostatnio do tworzenia zamku z klocków, ile elementów Ci więc zostało?
- Jeśli mamy się trzymać tej terminologii, to wydaję mi się, że brakuje tylko dołożenia flag na szczycie. Pozostały finalne ozdoby. To, co mieliśmy wytrenować, to zrobiliśmy. Obóz w Zakopanem zakończyliśmy dzisiaj (rozmawialiśmy 11.11). Na koniec oddaliśmy kilka skoków i wszystko wygląda bardzo w porządku. Treningi były intensywne, więc tą flagą na zamku będzie „odświeżenie nogi” przed konkursami. I będzie działało.
- Mówisz, że między Tobą, Kamilem Stochem i Piotrem Żyłą nie ma niezdrowej rywalizacji, ale czujesz, że w tym sezonie wasza trójka będzie się ścigać łeb w łeb jak nigdy wcześniej?
- Ta rywalizacja zawsze była zdrowa i tak pozostanie. Wiadomo, że na skoczni jesteśmy rywalami, każdy pracuje na swój rachunek w trakcie skoku. To nie jest sport kontaktowy. Jeden drugiego nie zahaczy. Przy zapięciach sobie nie majstrujemy. Potrafimy się cieszyć ze swoich sukcesów, bo wykonujemy niemal taką samą pracę. To pozwala nam wierzyć, wygrywać. Jeśli wygra kolega, to ja się cieszę, bo zaraz mogę wygrać ja, bo wiem, jak to zrobić. Nikt nikomu nie zazdrości. Docinki w stylu „Tobie powiało”, czy „sędziowie Cię lepiej punktują” są zawsze, ale nie przekraczamy granic. Mówimy zawsze, że u nas problemów się nie rozwiązuje, tylko się wyśmiewa. Tego się trzymamy.
- Na początku wszyscy byli wpatrzeni w Adama Małysza, potem w Kamila, Ty do niego dołączyłeś i po spektakularnym sukcesie Piotra Żyły w Oberstdorfie wasze trio wymawia się teraz jednym tchem.
- Jestem na tyle doświadczony, że muszę być skupiony na sobie. To, że ja będę patrzył na Kamila, Piotrka, czy Andrzeja Stękałę i okaże się, że na jakiś zawodach będą lepsi, to mi w moim skoku nie pomoże. Muszę wiedzieć, co ja chcę zrobić i jak. To jest szansa, by zamieszać w czołówce. Znam takich zawodników, którzy patrzą na innych pod tym kątem: temu poszło lepiej, temu gorzej, ten nie przyjechał, to moja szansa, lub teraz to właśnie nie mam szans.
Halvor Egner Granerud dla "SE": Kamil Stoch był moją największą inspiracją
- Mówimy o skoczkach z czołówki?
- Oni nie mają takich rozterek. Wiedzą, co potrafią. W momencie, gdy człowiek się zacznie zastanawiać, czy inny zrobi coś lepiej, to masz problem. To niepotrzebnie zaprząta głowę. Po ostatnim skoku na dole jest czas na myślenie i obserwowanie wszystkiego dookoła. Wcześniej nie ma sensu. Czasem na górze słyszysz, że ktoś skoczył tyle i tyle. Jak ja to słyszę, to nic nie zmienia. Nie zrobię nic extra poza tym, co przygotowałem. Zawsze chcę skoczyć jak najdalej. Trzeba pracować nad mentalnością, by skupić się na swoim zadaniu. Rywalowi mogło powiać, mogło się po prostu udać, a ja na siłę nic nie zrobię. Wtedy to zazwyczaj nie wychodzi.
- To będzie najbardziej wyrównany sezon w historii? Katalog nazwisk, którzy wierzą w swój sukces przed tym sezonem może być długi jak nigdy. Jesteś na tej liście.
- I tak muszę robić swoje. Niezależnie od tego, czy będę skakał przeciwko dziesiątce w formie, czy piątce. Tak naprawdę skaczę przeciwko TOP 50. Większej filozofii do tego nie dorobię. Czasem ją ciężko wdrożyć w życie, ale tego podejścia nie zmienię, bo się sprawdza. Im więcej nazwisk, tym lepiej dla widowiska. A dla mnie jeszcze większa mobilizacja.
Stefan Horngacher wytoczył działa przeciwko Polsce! Długo z tym zwlekał, zaskakująca decyzja
W tym sezonie masz zadania do wykonania, czy bardziej są to marzenia do spełnienia?
Ciężkie pytanie… Podchodzę do tego wszystkiego zadaniowo, ale nie byłbym w zgodzie ze sobą, gdybym nie powiedział, że marzę o konkretnych medalach. To są marzenia i cele, ale w momencie, gdy jadę na zawody, to myślę o tym, że to zadanie.
- Jak to robisz?
- Nie wiem, czy da się to ująć w słowa. To był cały proces nauczenia się tego podejścia. To nie jest tak, że komuś powiem: ej, stawiaj nogę co drugi krok w taki sposób. To proces, który zachodzi w głowie. Potem jest konkurs, wiem, jaka jest stawka i umiem się przełączyć.
- Czas na pytanie, które pada zawsze. Pracujesz, by trafić z formą na TCS i IO, czy to będzie żmudna próba progresu weekend w weekend i budowanie dyspozycji?
- Uważam, że nie da się przygotować do jednej i konkretnej imprezy. Przygotowywaliśmy się do całej zimy. Każdy konkurs jest ważny, nie tylko ze względu na punkty PŚ, bo skacząc na najwyższym poziomie weekend w weekend, możesz szukać niuansów. Szukam kolejnego metra. Tak do tego podchodzę. Kwestia trafienia z formą w konkretny punkt w kalendarzu, to kwestia trenerów. By oni odpowiednio wcześnie dali naszym nogom odpocząć.
- Sezon zawsze jest długi i nogi zawsze obrywają. Bo trenujemy i skaczemy na skoczni, a poza tym są inne treningi. To już rola trenera, by trzymać nogi w odpowiedniej świeżości. Pilnować poziomu treningowego. W momentach, gdy trzeba dać z siebie 100 proc. trzeba zmodyfikować zajęcia, by zdążyć odpocząć. Celowania w konkretne zawody sobie nie wyobrażam. Nie jestem pewny, czy trenerzy tak robią, nie neguję planu trenera. Wierzę, że oni robią wszystko dobrze i to się od kilku zim sprawdza. Czemu mam im nie wierzyć?