Korespondencja z Trondheim
– Jest tu trochę depresyjnie w tym Trondheim…
– No cóż, chyba ogólnie w całej Norwegii zimą bywa ponuro, zwłaszcza gdy brakuje śniegu. Bo kiedy jest pokrywa śnieżna, to zupełnie inna atmosfera – zimowa, przyjemna. Teraz jednak mamy taką pogodę, jaką mamy – od kilku dni ciągle pada. Dzisiaj zaczyna to powoli przechodzić w śnieg, więc może będzie trochę lepiej. Ale cóż, taka pogoda zdarza się wszędzie. Akurat trafiło na mistrzostwa, więc rzeczywiście nie jest zbyt przyjemnie – deszcz i wiatr zamykają nas praktycznie w hotelu. Trudno gdziekolwiek wyjść, ale trzeba funkcjonować i się dostosować.
– Może to nawet pomaga tłumić emocje?
– Nie wiem, bo nie czuję potrzeby tłumienia emocji. Myślę, że ładna pogoda byłaby lepsza – można by wtedy wyjść, przewietrzyć się, zrobić coś ciekawego. Przy takiej aurze, zwłaszcza w sezonie grypowym, lepiej raczej unikać wychodzenia na zewnątrz.
– Może grypa nawet by pomogła? Dwa lata temu, w cudzysłowie, trochę „pomogła” – męczyłeś się z formą, a mimo to w Planicy osiągnąłeś sukces.
– Nie, nie zgadzam się. Wtedy skakało mi się naprawdę dobrze, byłem w wysokiej formie. Choroby zawsze przeszkadzają, nie pomagają. Teraz też nas grypy nie ominęły, ale na szczęście dopadły nas jeszcze przed mistrzostwami, więc przyjeżdżając tutaj, wszyscy byliśmy już zdrowi. To zdecydowanie lepsza sytuacja. Skakanie z gorączką to nic przyjemnego.
ZOBACZ: Szok po decyzji Thomasa Thurnbichlera na MŚ. Ogłosił to wszem wobec
– Jakie nastawienie przed przejściem na dużą skocznię? Czy na tego typu imprezach trzeba się „rozkręcać”, czy od razu przyjeżdża się gotowym do walki?
– Nie wydaje mi się, żeby coś miało się zmienić w moim nastawieniu. Wiem, że na dużej skoczni też może być różnie – prognozy nie wyglądają najlepiej, zapowiada się silny wiatr i opady. Ale wiem, co mam robić, i zamierzam się tego trzymać. Na normalnej skoczni pokazałem sobie, że skoki idą w dobrym kierunku, forma jest coraz lepsza. Przy odrobinie szczęścia wynik mógłby być lepszy, ale i tak widzę progres. Teraz chcę po prostu kontynuować pracę w tym samym kierunku. W okresie przygotowawczym w Wiśle, na większej skoczni, czułem, że lepiej mi się skacze, więc jestem otwarty na to, co się wydarzy. Ale mimo wszystko trzymam się swoich celów sportowych – wiem, co mam zrobić, a jakie to przyniesie wyniki, okaże się już za kilka dni.
– Wierzę w te Twoje pozytywne odczucia po pierwszym konkursie, bo rozmawiałem z Janne Ahonenem i on jako pierwszego wymienił właśnie Ciebie. Powiedział, że widzi progres.
– Tak, ten progres jest.
– Czyli zna się na rzeczy!
– No, coś tam liznął tematu przez te wszystkie lata (śmiech). Tak, to zupełnie inne skakanie niż wcześniej. Oczywiście, nadal popełniam błędy – trudno się spodziewać, że po dwóch latach słabszej formy nagle, w kilka dni, zacznę wygrywać w Pucharze Świata. Ale zrobiłem duży krok do przodu. W końcu zaczynam czuć energię na progu, co wcześniej mi umykało. To jeszcze nie poziom walki o czołowe miejsca, ale te kroki są potrzebne, żeby w przyszłości otworzyć sobie drogę do lepszych wyników.
ZOBACZ: Paweł Wąsek robi odwrotnie niż Piotr Żyła. Adam Małysz patrzy, a presja w Trondheim rośnie
Gdyby człowiek miał się wszystkim przejmować, to by już dawno zwariował.
– Czy w takich sezonach jak ten śledzisz internet i czytasz komentarze?
– Generalnie rzadko to robię. Oczywiście, nie da się całkowicie odciąć, coś zawsze do mnie dotrze, ale nie jestem typem osoby, która siedzi i czyta wszystko. Poza tym, wbrew pozorom, nie mamy aż tyle wolnego czasu. Wydaje się, że siedzimy w Trondheim od półtora tygodnia i nudzimy się w hotelu, ale tak naprawdę mamy codziennie treningi – na sali, na skoczni – i obowiązków jest sporo.
– A jeśli coś do Ciebie dotrze? Jak radzisz sobie z negatywnymi komentarzami?
– To zależy, co dotrze. Na razie nie było nic, co by mnie wyjątkowo dotknęło. Myślę, że jestem odporny na tego typu rzeczy. Przeszedłem już różne doświadczenia i wiem, na czym stoję. Mam swoją drogę i swoją wizję, a jeśli ktoś napisze „kończ pan”, to trudno – każdy ma prawo do opinii, ale ja trzymam się swojej.
– Ale jakieś ostre komentarze się zdarzyły?
– Tak, wiadomo, czasem coś się przewinie, zwłaszcza w mediach społecznościowych. Ale gdyby człowiek miał się wszystkim przejmować, to by już dawno zwariował.
– Wszyscy kibice wiedzą, że składanie modeli to Twoja odskocznia. Co jeszcze robisz, żeby się wyłączyć między zawodami i treningami?
– Tutaj mamy kilka rzeczy, które zabraliśmy ze sobą – choćby rzutki, żeby czasem zrobić coś innego i spędzić wspólnie czas w innym stylu. Mamy też mini ping-ponga. Poza tym, jak jest chwila wolnego, to można obejrzeć serial z żoną, pogadać z dziećmi na kamerce. Modeli akurat nie zabierałem, bo wiedziałem, że nie będzie na to czasu.
– To kto jest najlepszy w darta?
– W sumie jeszcze za dużo nie graliśmy, więc klasyfikacji nie prowadzimy. Ale jeśli chodzi o ping-ponga, to zdecydowanie Maciej Maciusiak. Chyba kiedyś grał półprofesjonalnie, bo zawsze nas ogrywa.
– Trzy najważniejsze rzeczy dla Ciebie przed kolejnymi startami w Trondheim?
– Nie chcę tracić koncentracji, a poza tym – odbicie, lot i lądowanie (śmiech).
– Czyli ten żart, że największy nacisk kładzie się na próg, dalej funkcjonuje?
– Jaki żart? To czysta prawda. To, co dzieje się na progu, w 90% decyduje o tym, jak skok będzie wyglądał dalej. To taka mądrość ludowa.