"Super Express": - Chyba żal będzie znów wracać na śnieg?
Justyna Kowalczyk: - Muszę przyznać, że nie mogłam się przez ten tydzień napatrzyć na wiosnę, od kiedy pod koniec kwietnia wróciłam z Kamczatki. W kraju jest tak kolorowo i ptaki śpiewają. Naprawdę cieszy mnie wiosna po siedmiu miesiącach spędzonych wśród śniegu i mrozu. Ale muszę wyjechać. Na szczęście na śniegu będę trenować trzy godziny dziennie, a mieszkać będę w dole, gdzie będzie i wiosna i spokój. I to powinno dać wytchnienie. Teraz jestem w rozjazdach, mam liczne spotkania, podejmuję plany kolejnych studiów. Trochę mnie to zmęczyło. A na zgrupowaniu wszystko jest poukładane, bo wymaga tego reżim treningowy.
- Udało się załatwić w Polsce wszystko, jeżeli chodzi o sprawy prywatne?
- Zrobiłam 90 procent tego, co planowałam. To już niezły wynik. Ale moje życie prywatne sprowadzone zostało nieco na manowce. Na wakacyjny wyjazd nie będzie też czasu później.
- Więc dla kogo teraz nie wystarczyło pani czasu?
- Na to podchwytliwe pytanie odpowiedzi nie będzie (śmiech). Powiem tylko, że szkoda, że nie miałam więcej czasu dla przyjaciół i rodziny.
- Zamknięty sezon można uznać za postęp w stosunku do poprzedniego?
- Na pewno byłam lepszą biegaczką niż w poprzednim sezonie. Z poziomu sportowego jestem bardzo zadowolona, a na moim poziomie nawet ułamek postępu to bardzo wiele. Niedosyt po mistrzostwach świata, z których nie przywiozłam złota, też złagodniał. Ważne, że człowiek jest zdrowy i uśmiechnięty i że jest piękna wiosna.