Gdyby nie niedzielna pechowa wpadka z wiatrem na Holmenkollen, zakończona 6. miejscem, zachowałby szansę na zrównanie się jeszcze w tym sezonie w liczbie zwycięstw ze słynnym niemieckim dominatorem lat 90. Jensem Weissflogiem. To zadanie nasz mistrz musi odłożyć, ale wciąż jest na najlepszej drodze, by wyprzedzić w klasyfikacji wszech czasów rodaka Weissfloga Martina Schmitta, a potem także. Adama Małysza.
Do przeskoczenia Schmitta brakuje dwóch wygranych, a przy obecnej formie Kamila to zadanie wydaje się całkowicie realne. Chyba że znowu, jak w stolicy Norwegii, zacznie rządzić wiatr. Miejmy jednak nadzieję, że limit pecha został już wyczerpany.
Stoch jest pewien swojej dyspozycji, która wydaje się nawet lepsza niż na igrzyskach w Pjongczangu. Mimo kłopotów, które zepchnęły go z pierwszej pozycji niedzielnych zawodów, powiększył przewagę w PŚ (135 pkt nad Niemcem Freitagiem) i utrzymał prowadzenie w Raw Air (6,5 pkt nad Norwegiem Johanssonem - stan przed poniedziałkowymi kwalifikacjami).
- Taki urok tego sportu. Mimo wszystko to był udany weekend, oddawałem skoki na wysokim poziomie - tłumaczył w telewizyjnej wypowiedzi. - Takie wydarzenia jak to na Homenkollen wpływają na mnie motywująco. Mamy następne konkursy, otwierają się kolejne możliwości i pojawiają dalsze szanse. Będę dalej robił to, co robię - podkreśla Kamil w swoim stylu.
Do końca sezonu 2017/2018 zostało jeszcze pięć konkursów indywidualnych - w Lillehammer, Trondheim, Vikersundzie i dwa w Planicy. Trzy ostatnie zostaną rozegrane na mamucich skoczniach. Na każdym z tych obiektów Stoch już wygrywał, choć były to pojedyncze sukcesy. W Lillehammer ostatnio triumfował w 2016 r., w Trondheim w roku 2013, w Vikersundzie przed rokiem, a w Planicy siedem lat temu.
Zobacz również: Raw Air: Kamil Stoch powiększył przewagę nad Johanssonem po kwalifikacjach PŚ w Lillehammer!