„SE”: - Czy pandemia koronawirusa mocno zaburzyłą pani cykl treningowy?
Monika Hojnisz: – Kończąc poprzedni sezon najpierw poddałam się kwarantannie. Dla ruchliwego człowieka jak ja, czternaście dni w zamkniętym domu było najgorszym czasem. Wychodząc na wolność od razu zaczęłam pracę nad nadchodzącym sezonem. Pierwsze trzy zgrupowania spędziliśmy w Dusznikach-Zdroju i na miejscu udało się wykonać fajną pracę w stu procentach. Minusem była pewna monotonia. Wraz z kadrą ćwiczyłam potem także w Austrii, Niemczech, a ostatnio mieliśmy pierwsze treningi na lodowcu.
"Super Express": – Czy udało się poprawić strzelanie, na czym pani tak zależało tego lata?
- Najlepszym okresem na zmiany są kwiecień i maj są, ale pandemia wszystko przesunęła. Czerwiec był ostatnim dzwonkiem na korekty. Zmieniłam kolbę i to był główny ruch. Nie miałam zbyt długo czasu na oswojenie się z nowym karabinem, ale widzę u siebie postęp. Mam nadzieję, że poprawi może nie samą skuteczność, co szybkość strzelania.
– Czy czuje pani wzmożony apetyt po udanym finiszu poprzedniego sezonu?
– Znam smak bycia w pierwszej dziesiątce PŚ, więc ponowna obecność w tym gronie nie zaspokoi jeszcze moich ambicji. Liczę na dobre występy, liczę na regularną formę biegową, bo wtedy wiem, że jestem w stanie skutecznie rywalizować w każdym starcie.
– Także w mistrzostwach świata?
– To docelowa impreza w tym sezonie. Raz, w 2013 roku już wróciłam do kraju z brązem, z Novego Města. Tylekroć otarłam się później o medal w imprezie mistrzowskiej, że przydałoby się znów wrócić z krążkiem!