Już podczas letnich igrzysk olimpijskich w Tokio sportowcy i sztaby trenerskie przekonały się, że wielka impreza w dobie pandemii koronawirusa nie jest najłatwiejsza w organizacji. Zawodnicy musieli dostosować się do wielu rygorów i przede wszystkim przyzwyczaić do tego, że rywalizują przy pustych trybunach. W Pekinie będzie bardzo podobnie.
Dawid Kubacki pokazał zdjęcie z córką i żoną i się zaczęło! Ruszyła prawdziwa lawina
Wielkie zamieszanie ze skoczkami. Niespodziewane kłopoty
Organizatorzy już dawno temu zapowiedzieli, że obowiązywać będzie sporo obostrzeń dotyczących sportowców. Dlatego wiele reprezentacji już na wiele tygodni przed imprezą planowało szczegóły podróży do Chin. Skoczkowie do Pekinu mieli udać się czarterem organizowanym przez FIS. Niedawno okazało się, że Chińczycy nie zgodzili się na takie rozwiązanie.
Spowodowało to spore zamieszanie w obozie skoczków narciarskich, a jednymi z poszkodowanych byli reprezentanci biało-czerwonych. Konrad Niedźwiedzki, były panczenista, a obecnie szefa polskiej misji olimpijskiej zdradził w rozmowie z TVP Sport nieco szczegółów całego zamieszania związanego z odwołaniem czarteru.
- Rzeczywiście było to dość niespodziewane, bo już od września była mowa o tym, że FIS zorganizuje dla skoków narciarskich dedykowany czarter. Skoczkowie mieli być zamknięci w "bańce" i zaraz po zawodach w Willingen bezpośrednio polecieć do Chin - wyjawił Niedźwiedzki. Został również zapytany, czy to koniec przykrych niespodzianek ze strony organizatorów.
- Jeśli chodzi o inne niespodzianki, wydaje mi się, że na miejscu organizatorzy nie wyjdą z jakimiś nowymi pomysłami - uważa. - Wiemy, jakie testy trzeba wykonać oraz kiedy należy je wykonać, aby dostać się do Chin. Myślę, że każdy związek po doświadczeniach ze startów w imprezach międzynarodowych, a PKOl po doświadczeniu z Tokio, wiedzą z czym się mierzą, a do obostrzeń są po prostu przyzwyczajeni - powiedział Niedźwiedzki.