Trener polskich skoczków grzmi po mistrzostwach świata juniorów w Lake Placid
Polscy skoczkowie jechali do Lake Placid z wielkimi nadziejami na co najmniej jeden medal. Ten był najbardziej prawdopodobny w konkursie drużynowym, w którym przez długi czas Polska faktycznie była w czołowej trójce. Dopiero przed ostatnią grupą nasz zespół spadł na 4. miejsce i wszystko zależało od ostatniego skoku Kacpra Tomasiaka. Ten od pierwszych treningów prezentował się w USA najrówniej z Biało-Czerwonych, ale w decydującej próbie skoczył tylko 87 m i wyraźnie przegrał z fenomenalnym Tate'em Frantzem, który zapewnił Amerykanom niespodziewany brązowy medal. Okazuje się, że wpływ na słabszy skok 8. zawodnika tych MŚJ miały też warunki.
Klęska polskich skoczków w walce o medale. Amerykanie okazali się za mocni
- To, co wydarzyło się przy skoku Kacpra Tomasiaka, wołało o pomstę do nieba. Kacper usiadł na belkę, miał 2,5 m/s z tyłu za progiem, gdzie cały czas warunki oscylowały wokoło 1 m/s. Te 92 metry niezbędne do zdobycia medalu, były dla Kacpra spokojnie do osiągnięcia, ale w tych warunkach nie było szans. Kacper sam mówił, że po wyjściu z progu nie wiedział, co się dzieje. Dziwiłem się, przeliczniki były jak z kosmosu. Dostał tylko 7 punktów za wiatr. Po nim skakał Niemiec, warunki się poprawiły, a dostał +10 punktów - opowiedział w programie "Trzecia Seria" na YouTube TVP Sport trener polskich juniorów, Daniel Kwiatkowski.
Asystujący mu Stefan Hula był przekonany, że jury wstrzyma Tomasiaka, a po chwili zapaliło się zielone światło. Zażalenie Polaków nie przyniosło jednak żadnego efektu. - Byliśmy w szoku, byłem tak wściekły. Zgłosiłem tę sytuację do asystentki delegata technicznego. Bez reakcji - tylko kiwnęła głową, że rozumie. To i tak by nic nie zmieniło. Takie są zawody i nieraz się to zdarza, tylko nieco przykro nam było, że tak wyszło - mówił rozgoryczony szkoleniowiec.
- Wiemy wszyscy dobrze, że spokojnie było nas tutaj stać na srebro. Chłopaki skakali równo, zabrakło przynajmniej jednego takiego bardzo dobrego skoku - podsumował rozczarowujący występ na MŚJ, któremu towarzyszyło sporo problemów logistycznych, począwszy od zagubionego sprzętu trzech z pięciu skoczków w trakcie podróży do USA.
- Wpół do pierwszej w nocy otrzymałem maila, że mamy się już wyprowadzać z hotelu rano z bagażami i jechać prosto na skocznię na konkurs mikstów. Ze skoczni mamy się udać prosto na lotnisko do Montrealu i tam mamy niby mieć hotel. Dużo jest takich rzeczy. Tu serie próbne odwołane na ostatnią chwilę, tu przekładanie. Wiadomo, że to też nie wina organizatorów, jak warunki są złe, ale powiedziałbym, że ta organizacja jest tu troszkę słabsza. Powiem szczerze - rozmawialiśmy wczoraj z naszym sztabem, że jeszcze nie byliśmy na takich zawodach, by tego typu niespodzianek było tak dużo - ocenił Kwiatkowski organizację w Lake Placid.