Mateusz Rutkowski zaczął odnosić sukcesy, gdy Polska była rozgrzana do czerwoności trzymaniem kciuków za Adama Małysza. Wielu kibiców wierzyło, że Rutkowski będzie w przyszłości następcą mistrza. W 2004 roku w Strynie został mistrzem świata juniorów indywidualnie, a w drużynie wywalczył srebro.
- Mateusz wtedy wygrał, a drugi był Thomas Morgenstern, dziś jedna z legend skoków narciarskich – przypomina w rozmowie z nami Tajner. - Co więcej, Kamil Stoch był wówczas 17. Mateusz był już wtedy dużą postacią w polskich skokach, mógł zajść naprawdę daleko. Ale do wielkich sukcesów nie zawsze dochodzą ci, którzy daleko skaczą od wieku juniorskiego. Czasem wielcy mistrzowie wybijają się późno, jak Dawid Kubacki w wielu 28 lat. Być może Rutkowski zbyt szybko osiągnął wielki sukces i trochę zawróciło mu to w głowie – podkreśla Tajner.
Znamy okoliczności nagłej śmierci Mateusza Rutkowskiego. Ratownicy do końca walczyli o jego życie
Problemem Rutkowskiego była nie tylko „sodówka”, ale również alkohol i problemy z utrzymaniem odpowiedniej do sportu wagi. W 2005 roku zabrano mu prawo jazdy za jazdę pod wpływem, potem wyleciał z kadry za niesportowe zachowanie. Wyników też nie było, więc wielki talent odchodził powoli w sportowe zapomnienie.
- Znalem go bardzo dobrze. Przez ostatni rok mojej pracy trenerskiej, w 2004, powoływałem go do pierwszej kadry. Był wtedy prowadzony przez Heinza Kuttina. Wybijał się, więc braliśmy do na zawody z najlepszymi. Bardzo utalentowany skoczek, wręcz talent czystej wody. Jego kariera rozwinęła się jedna tak, że szybko ją zakończył. Dopiero talent poparty osobowością sprawia, że staje się mistrzem, a nie pozostaje czeladnikiem. Szybko straciliśmy go ze sportu – wspomina Tajner.