– Grasz w reprezentacji Polski od 16 lat. Wierzyłeś, że za twojego koszykarskiego życia Polska wystąpi w mundialu?
– Gdzieś w głębi ducha tak, chociaż muszę przyznać, że nie była to wiara poparta twardymi dowodami... Moje pokolenie koszykarskie więcej przegrało niż wygrało. Czuliśmy jednak, że poziom tych najlepszych nie jest aż tak odległy, byśmy nie mogli do niego równać. Pomogły też, nie ma co ukrywać, zasady kalendarza, przez które w niektórych meczach przeciwnicy grali bez największych gwiazd.
– I to wam teraz wypomną krytycy: awansowaliście, bo kilka razy u rywali zabrakło najlepszych zawodników.
– Czy to nasza wina, że taki był regulamin? To nie siatkówka, że każdy gospodarz ustala inne przepisy na swoją imprezę. Myśmy się dostosowali do tych, które mieli wszyscy. Czy naprawdę grając w Chinach będziemy jeszcze pamiętać o zasadach kwalifikacji? Poza tym kluczowe zwycięstwo nad Chorwatami w ubiegłym roku odnieśliśmy nad drużyną występującą w pełnym składzie. W drugim okienku kwalifikacji mundialu odnieśliśmy pięć zwycięstw z rzędu, to się nie zdarzało w kadrze w ostatnich latach.
– Co dla ciebie oznacza ten awans?
– Nie chciałem kończyć kariery reprezentacyjnej z niczym, do końca przegrany.
– Ale to chyba jeszcze nie koniec? Nie będziesz walczył o miejsce w składzie na mundial?
– Tego nie mówię. Chciałbym zobaczyć te Chiny z bliska. Zostało kilka miesięcy. Jak będzie zdrowie, forma i wola trenera, to jasne, że chciałbym tam zagrać. To by było ukoronowanie moich występów w kadrze. Trener powiedział mi, że już sam awans to dla mnie wielka nagroda.
– W Chinach nie musimy się chyba zadowolić samym udziałem?
– Z grupy przy dobrym losowaniu można wyjść. Pod tym względem to łatwiejsza impreza niż mistrzostwa Europy. Awans do drugiej rundy oznacza miejsce w szesnastce, a ono otwiera przecież ścieżkę walki o udział w igrzyskach olimpijskich w Tokio. Tej szansy też dawno nie mieliśmy w polskiej koszykówce.
– Zewsząd słychać: chcemy zagrać w grupie z USA. Tobie też się to marzy?
– Tak jak powiedziałem, wolałbym raczej dobre losowanie, ale gdyby już się trafili Amerykanie, to byłoby superprzeżycie. Moglibyśmy zmierzyć się z gigantami i zobaczyć, ile nam do nich brakuje. Niepowtarzalna szansa, kapitalne doświadczenie.
– Jak bardzo na ten awans wpłynęła postać trenera Mike'a Taylora i ciągłość jego pracy? Jest z wami od lat, nie zwolniono go nawet wtedy, gdy były słabsze sezony, on wciąż miał dobre nastawienie.
– To pozytywny motywator. Na mnie też miał spory wpływ, stał za mną nawet wtedy, kiedy zdarzały mi się słabsze lata w kadrze. Nigdy nie pozwolił, by negatywne emocje nas zdołowały czy zdominowały. Po porażkach zawsze patrzy do przodu, podczas gdy my Polacy mamy tendencję do rozpamiętywania klęsk. Młodzi gracze rośli przy nim, bo dostawali szansę i wiedzieli, że na nich postawi. Taylor sprawił, że zespół okrzepł i przed nikim nie pękał. Kiedyś świetnych koszykarzy podziwialiśmy tylko w telewizji, a potem okazało się, że wychodzimy przeciwko nim na parkiecie i wcale nie jesteśmy słabsi.