- Przed tobą gorący okres. Najpierw finał Pucharu UEFA, a potem Pucharu Niemiec.
Sebastian Boenisch: - Już samą możliwość gry o te trofea traktuję jak duże osiągnięcie. I jak dużą przyjemność, bo uwielbiam mecze o dużą stawkę. A o tak dużą jeszcze nie grałem.
- To pewnie święto dla całej twojej rodziny?
- Dokładnie. U mnie w domu wszyscy są związani z futbolem. Gdy mieszkaliśmy jeszcze w Polsce, w piłkę grał mój tata, ale przerwał karierę z powodu kontuzji. Mój brat Adrian z kolei doszedł tylko do poziomu piątej ligi, w której gra obecnie. Tak więc odpowiedzialność za wyniki spadła na mnie (śmiech). Za to tata, brat i mama są moimi najwierniejszymi fanami. Będą ze mną w Stambule na finale Pucharu UEFA.
- Podobno całą rodzinę masz przy sobie nawet podczas meczu, na boisku...
- Można tak powiedzieć. Na języku prawego buta mam napisane imię mamy "Gabriela". A na lewym bucie imiona taty i brata. I chyba przynosi mi to szczęście.
- To twój jedyny przesąd?
- Jest jeszcze coś. Może to nie przesąd, ale zawsze tuż przed meczem chodzę do... toalety.
- Ze strachu?!
- Nie (śmiech). Po prostu biorę ze sobą telefon i stamtąd dzwonię do rodziców. Bo w toalecie jest najspokojniej. Nawet krótka rozmowa z rodzicami bardzo mi pomaga przed meczem.
- A zdarza ci się rozmawiać po polsku?
- Dużo po polsku rozumiem, mogę nawet oglądać polskie filmy. Ale dużo gorzej jest u mnie z mówieniem. Chętnie słucham za to polskiej muzyki. Usłyszałem kiedyś piosenkę Reni Jusis, bardzo mi się spodobała i od tamtej pory często słucham właśnie jej nagrań.
- Kilka słów po polsku będziesz mógł zamienić podczas finału Pucharu UEFA z Mariuszem Lewandowskim z Szachtara Donieck.
- Może skorzystam, choć przede wszystkim skupimy się na grze. Wystąpimy w Stambule bez naszych największych gwiazd: Diego i Hugo Almeidy. Ale Werder ma tak wyrównaną kadrę, że powinniśmy sobie poradzić i bez nich.