"Super Express": - Długo zastanawiałeś się nad wypożyczeniem do Jagiellonii?
Grzegorz Sandomierski: - Tak naprawdę nie miałem żadnego wyboru. Z przepisów wynika, że w jednym sezonie zawodnik może zagrać tylko w dwóch klubach. Najpierw wystąpiłem w Jagiellonii, potem w Genku, więc jedynym wyjściem był powrót do Białegostoku. W Genku nie miałem żadnych szans na grę, dalej siedziałbym na ławce.
- Jak na twoje przyjście do zespołu zareagował trener Tomasz Hajto?
- Bardzo spodobał mu się ten pomysł. Cieszę się, że wszystko szybko poszło, bo teraz mogę skupić się na piłce. Jestem wdzięczny klubowi, że wyciągnął mnie z nieciekawej sytuacji. A do Białegostoku wracam z uśmiechem na twarzy, bo to moje ukochane miasto.
- Nie czujesz się rozczarowany tym, że wracasz do Polski na tarczy?
- Czy ja wiem, czy na tarczy... Na dobrą sprawę nie dostałem żadnej szansy, by się zaprezentować. Chyba więc ciężko powiedzieć, czy mi się w Belgii udało, czy nie. Nie wyciągałbym jeszcze wniosków i nie przekreślał Sandomierskiego. Za pół roku wrócę do Belgii jeszcze silniejszy.
- Ale chyba nie tak wyobrażałeś sobie podbój ligi belgijskiej. Genk zapłącił za ciebie 1,6 mln euro...
- Na treningach spisywałem się dobrze, więc tym bardziej bolało, że nie gram. Moje rozczarowanie spotęgował fakt, że do Genk przyjechałem być może za bardzo spięty, żeby się wszystkim dobrze pokazać.
- Masz żal do trenerów Genku, że nie dali ci szansy?
- Najmniejszego. Kiedy przyszedłem, klub miał już pierwszego bramkarza, który w dodatku zarobił dla Genku kupę kasy, dając awans do Ligi Mistrzów. Najważniejsze, że choć z Laszlo Kotelesem byliśmy rywalami, zachowaliśmy jakieś zdrowe relacje. On nie patrzył na mnie krzywo, a ja nie kopałem piłki w dolne części jego ciała (śmiech). Żegnając się, życzyłem mu powodzenia.
- Powtarzasz, że wróciłeś do Jagiellonii, by znów regularnie grać. Po to, by znaleźć się w kadrze na EURO?
- Oczywiście, że walka o wyjazd na EURO była jednym z ważniejszych argumentów za powrotem do "Jagi". Choć z drugiej strony jestem też realistą i wiem, jakich mam rywali. Jedno jest pewne: za pół roku wrócę do Genku naładowany energią do walki o miejsce w składzie.