Nicola Brzęczek

i

Autor: cyfrasport Nicola Brzęczek

Nicola Brzęczek idzie po złoto

Ma świetne piłkarskie nazwisko i równie dobre futbolowe geny. I celuje w mistrzostwo Polski [ROZMOWA SE]

2023-05-25 17:39

W sobotę zakończy się sezon ekstraklasy panów. Dzień później ostatnią kolejkę ekstraligi rozegrają panie. Najważniejsze spotkanie odbędzie się w Koninie (godz. 17.00). Miejscowy Medyk, wielokrotny mistrz kraju, który w tym sezonie nie jest pewien utrzymania, zmierzy się z GKS-em Katowice. Na szpicy ataku katowickiej ekipy występuje w tym sezonie Nicola Brzęczek.

Nazwisko naszej rozmówczyni doskonale znane jest fanom futbolu w Polsce. Wujkiem 21-latki jest były selekcjoner Biało-Czerwonych, Jerzy Brzęczek. A kuzynem – Jakub Błaszczykowski. Nic dziwnego, że piłkarskie geny – ale przede wszystkim indywidualne umiejętności – zaprowadziły Nicolę do gry o mistrzostwo Polski: pierwsze w jej życiu i pierwsze w (niedługich) dziejach kobiecej drużyny GKS-u. W poniedziałek, 15 maja, katowiczanki zmarnowały pierwszą szansę na koronację, przegrywając u siebie 0:2 ze Śląskiem Wrocław. Drugiej okazji już zmarnować nie chcą. - Mamy wystarczającą jakość sportową, by zrealizować marzenia. Trzeba tylko trzymać emocje na wodzy – kreśli obraz pomyślnego rozwoju wydarzeń Nicola Brzęczek.

„Super Express”: - Tak blisko, tak daleko… Wygrywając ze Śląskiem, mogłyście – na kolejkę przed końcem – zapewnić sobie mistrzostwo Polski. Ale – po raz pierwszy w sezonie – przegrałyście mecz domowy. Zabolało?

Nicola Brzęczek: - W poniedziałek miałyśmy pierwszy finał. Nie udało się; nasze wielkie ambicje – to, że bardzo chciałyśmy – sprawiły, że ten mecz wymknął się nam spod kontroli. Cały mecz wyglądał, niestety, chaotycznie. A ja osobiście miałam wrażenie, że bramka rywalek jest zaczarowana. Chciałyśmy to zrobić przed naszymi kibicami, przed rodzinami specjalnie zaproszonymi na to widowisko… Nie udało się. Teraz trzeba otrzeć łzy i w niedzielę pokazać, że zasługujemy na ten tytuł.

- Czy może pani powiedzieć, że to był najważniejszy dzień w dotychczasowym życiu?

- Myślę, że tak. Miałam w przeszłości sporo dni, o których myślałam, że są tymi najważniejszymi. Choćby dwie bardzo poważne kontuzje: zerwanie więzadeł w kolanie. Trudno mi sobie wyobrazić poważniejszy uraz sportowca więc do dziś mam przekonanie, że to, co najgorsze w karierze, jest już za mną. Z kolei trzy miesiące po powrocie na boisko po drugiej rehabilitacji dostałam powołanie do pierwszej reprezentacji. I to też był szczególny dzień. Więc tych ważnych dni było wiele. Ale dzień meczu ze Śląskiem był szczególny z innego powodu: miałam w głowie retrospekcję, przegląd tych wszystkich chwil i wydarzeń, które mnie do tego miejsca – do gry o złoto mistrzostw Polski – doprowadziły. Wiem, jaką drogę musiałam przejść, by o taką stawkę zagrać. Może dlatego ta gorycz porażki była tak wielka.

- Co trzeba zrobić, by w niedzielę w Koninie jednak postawić kropkę nad „i”?

- Jestem przekonana, że jako drużyna mamy wystarczającą jakość sportową, by zrealizować marzenia. Trzeba tylko trzymać emocje na wodzy. Mecze o stawkę nie mogą nas tak zdeprymować, jak w poniedziałek.

- Powiedziała pani: „Chciałyśmy to zrobić przed rodzinami specjalnie zaproszonymi na to widowisko”. Kto panią dopingował z trybun przy Bukowej?

- Byli wszyscy: mama, tato, wujkowie, ciocie… Był i Kuba. Zabrakło tylko – ze względów zawodowych – wujka Jurka z rodziną i mojej siostry.

- Wyjaśnijmy: „wujek Jurek” to oczywiście Jerzy Brzęczek. A „Kuba” to po prostu Jakub Błaszczykowski…

- … do którego też mówię „wujku”. Mam z nim regularny kontakt. Często rozmawiamy po moich meczach, bo on je uważnie śledzi. Potrafi zadzwonić i wskazać rzeczy, na które powinnam zwrócić uwagę, bo – jego zdaniem – nie grały. Bardzo sobie cenię te podpowiedzi. Zresztą one dotyczą nie tylko zachowań boiskowych, ale też na przykład zarządzaniu energią poza boiskiem. Przypomina mi na przykład, że warto i trzeba odpoczywać; że muszę pamiętać o regeneracji. On sam to przeżył, ma wielką wiedzę, więc… dobrze jest go słuchać.

- Co powiedział po porażce ze Śląskiem Wrocław?

- Że mnie wspiera. Wspominaliśmy te momenty, gdy mój piłkarski świat się walił. To on był wtedy osobą, która ciągnęła mnie do przodu. Jego słowa pozwoliły mi spojrzeć nieco szerzej na to, co się wydarzyło w spotkaniu ze Śląskiem. Zrozumieć, że ten jeden mecz nie sprawił, iż marzenia o mistrzostwie bezpowrotnie wymknęły się nam z rąk.

- Piłka w pani życiu wzięła się dlatego, że kopał ją Jakub Błaszczykowski?

- Pierwszy mój kontakt z futbolem wziął się stąd, że u nas na wsi, w Truskolasach, wszystkie chłopaki grały w piłkę, a ja chciałam pokopać z nimi. Ale zaraz potem Kuba, który wtedy był u progu swojej wielkiej kariery, grał jeszcze w Wiśle, rzeczywiście stał się dla mnie ikoną niemalże. Wspominamy czasem te dni i śmiejemy się, że byłam w niego tak wpatrzona, że nawet nie mógł się wody spokojnie napić. To mniej więcej w tym okresie stwierdziłam, że gra w piłkę jest tym, co chcę w życiu robić!

- Z „szesnastką” na plecach – jak Kuba!

- Nie wyobrażam sobie innego numeru na plecach niż „16”. Była moja, kiedy grałam wiele lat z chłopakami. A kiedy przyszłam do Katowic, też była wolna. Zgarnęłam ją i została mi na lata. Jest symboliczna i przynosi mi szczęście.

- W 2012, podczas meczu otwierającego EURO w Polsce i na Ukrainie, znalazła się pani w eskorcie dziecięcej przed spotkaniem Polska – Grecja. Ale nie Kubę trzymała pani za rękę!

- Owszem. Tak się wszystko „zamieszało” przed wyjściem na boisko, że w końcu wyprowadzałam jednego z rywali, którego nazwiska do dziś nie potrafię wypowiedzieć (Avraam Papadopoulos – dop. red.).

- Jerzy Brzęczek podczas niedawnej rozmowy zdradził, że macie pewną familijną tradycję w szczególnym dniu w roku…

- Odkąd pamiętam, 24 grudnia spotykamy się w Truskolasach na hali i rozgrywamy turniej z udziałem rodziny, która zjeżdża się na święta z różnych stron kraju. Najpierw gramy w piłkę, by wieczorem zasiąść do wigilijnego stołu. Kiedy byłam mała, dzieciaczki miały swoją ekipę, i kopaliśmy piłkę między sobą. Do udziału w meczu dorosłych zaproszono mnie w wieku 15 lat, gdy zostałam zawodniczką GKS-u Katowice.

- Skoro padło słowo „Wigilia”, nie sposób nie zapytać o najważniejszy prezent od sławnych wujków. Pamięta go pani?

- Oczywiście. To były korki, które dostałam od Kuby. Zaczynałam dopiero bawić się piłką, co jeszcze wśród dziewczyn nie było zbyt popularne. Ale on widział, że sprawia mi to frajdę, że mam zapał, że mam marzonko, by czegoś na boiskach dokonać, i podarował mi prawdziwe piłkarskie buty! Dawno mi już nie pasują, mocno się zresztą zużyły, ale choć mają prawie piętnaście lat, wciąż je mam w rodzinnym domu.

- Dla sportowców ważne są z reguły także koszulki z „orzełkiem”, potwierdzające przynależność do reprezentacji. Pani też je kolekcjonuje?

- Mam koszulkę z meczu kadry U-19 ze Szkotkami, w którym... zerwałam to nieszczęsne więzadło. To było w Łodzi. I trochę symboliki jest w tym, że na tym samym stadionie, na Widzewie, trzy lata później, zagrałam najważniejsze ligowe spotkanie, z UKS SMS. Kiedy wychodziłam na tę samą murawę, poczułam lekką tremę, lekki stres – oczywiście w kontekście tamtego wypadku… Ale wyszło dobrze; „odczarowałam” stadion i złe wspomnienia.

- Fizjoterapia, którą wybrała pani za przedmiot studiów, też jest elementem „odczarowywania” wspomnień o fatalnych kontuzjach?

- Niewykluczone. Po drugiej operacji zewsząd słyszałam głosy, że będzie ciężko wrócić. Ale pojawili się na mojej drodze wspaniali specjaliści-fizjoterapeuci – wśród nich szczególnie Michał Klich – którzy uratowali mi moją przygodę z piłką. Może faktycznie stąd się wzięło moje zainteresowanie fizjoterapią? Kończę w tej chwili drugi rok studiów na tym kierunku, mam już w planach badania naukowe nad… kolanami właśnie.

- Jakub Błaszczykowski ma w CV m.in. mistrzostwo Polski – i pani za chwilę może mu dorównać. A myśl o medalu olimpijskim, który zdobył Jerzy Brzęczek, czasem kołacze gdzieś z tyłu głowy?

- Jestem w tej chwili w okresie przejściowym po zdrowotnych perypetiach. Miałam wielką nadzieję na taki sezon, jaki teraz nam się zdarzył w GKS-ie. Jeżeli zdobędziemy mistrzostwo – a głęboko w to wierzę – czekać nas będą eliminacje do Ligi Mistrzów. Chciałabym dać moją formą sportową sygnał selekcjonerce, że wciąż jestem i że może na mnie liczyć. A co ewentualnie z tego wyniknie dla mnie i dla reprezentacji? Czas pokaże.

- Wróćmy jeszcze na chwilę do Kuby. Ma pani jakiś jego ulubiony mecz, do którego chętnie pani wraca?

- Może nie mecz, ale bramkę - tę z Rosją na EURO 2012. Świetnie też kojarzę i wspominam cały turniej EURO 2016. Kuba pokazał wtedy, że jest prawdziwym liderem kadry.

- Tyle że sport jest przekorny, bo tego lidera pech dopadł w najważniejszym momencie!

- Jeżeli ten pech już musiał kogoś trafić, to trafił na szczęście na tego najsilniejszego…

- A gdyby w 90 minucie zbliżającego się meczu w Koninie, przy stanie 0:0, sędzia podyktował rzut karny dla GKS-u, podeszłaby pani do niego bez strachu?

- Nie jestem wyznaczona do karnych. Ale na treningach daję sobie radę. I jeśli usłyszałabym komunikat od koleżanek, że mam strzelać, to byłabym gotowa podejść do piłki! Ale mam nadzieję, że uda się w Koninie strzelić gola – najlepiej zwycięskiego – niekoniecznie z karnego.

PKO Ekstraklasa Raport 22.05
Listen to "SuperSport" on Spreaker.
Najnowsze