Ryszard Tarasiewicz: Odszedłem, bo nie miałem kim grać! WYWIAD

2012-02-02 3:00

Kibice ŁKS-u Łódź są wściekli na Ryszarda Tarasiewicza (50 l.), który zostawił zespół tuż przed rozpoczęciem rundy wiosennej. Porównują go do kapitana Schettino, który uciekł z tonącego okrętu. Tarasiewicz nie chciał rozmawiać o kulisach odejścia z łódzkiego klubu, ale dla "Super Expressu" zrobił wyjątek.

- Kibice zarzucają panu, że uciekł z tonącego okrętu...

Ryszard Tarasiewicz: - Najłatwiej schować się za klawiaturą komputera i kogoś opluć, znieważyć. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że nie pękam, że jestem ostatnim człowiekiem, który rzuca ręcznik i się poddaje. Nie mam sobie nic do zarzucenia. Nie uciekłem z tonącego okrętu. Z moim asystentem Waldkiem Tęsiorowskim zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, by jak najlepiej przygotować drużynę do rundy rewanżowej. Ci, z którymi pracowaliśmy, doskonale wiedzą, w jakich warunkach to wszystko się odbywało. Niech pan zapyta zawodników, Marka Saganowskiego albo Bogusia Wyparłę o to, czy uciekłem z okrętu. To co prasa pisała o sytuacji w ŁKS-ie, to był zaledwie ułamek kłopotów, jakie targają tym klubem.

- Z powoływaniem się na zawodników byłbym na pana miejscu ostrożny. Marcin Mięciel nie zostawił na panu suchej nitki...

- Nie będę wchodził w polemikę z tym panem. Boisko dało jesienią najlepszą odpowiedź na to, co to za człowiek i piłkarz.

- Kibice mają panu za złe, że skoro zamierzał pan odejść, to mógł to zrobić po ostatnim meczu w grudniu, a nie zostawiać drużynę tuż przed inauguracją rundy wiosennej.

- Ale ja wcale nie zamierzałem odejść! Nie po to przyjeżdżałem do Łodzi przed świętami, tuż przed Nowym Rokiem, by zakładać rezygnację. Opracowaliśmy jakąś strategię działania, ale nie wyszła. Potem kolejną, znów nic z tego. Kiedy nie wypalił jeszcze jeden wariant przygotowań, nie mogłem dłużej tego ciągnąć. Nie mam pretensji do właścicieli klubu. Robili, co mogli, ale prowadzenie klubu na tym poziomie po prostu przerosło ich możliwości finansowe. I nie chodzi tu o moje wynagrodzenie, bo miałem oczekiwania na miarę możliwości klubu.

- Kiedy podjął pan decyzję o rezygnacji?

- Starałem się nie zwracać uwagi na kłopoty. Robiłem swoje, ale z klubu zaczęli odchodzić kolejni zawodnicy: Kłus, Stefańczyk, zaraz dołączy do nich Pruchnik. Na ich miejsce nie było nowych. Kim miałem grać?! Wtedy uświadomiłem sobie, że pewnych spraw nie przeskoczę.

- Ma pan świadomość, że krótka przygoda z ŁKS-em może panu zaszkodzić w dalszej karierze?

- Nie sądzę, by tak się stało. Szefowie klubu i zawodnicy doskonale wiedzą, że w obecnej sytuacji zrobiłem dla klubu wszystko, co mogłem.

Najnowsze