„Super Express”: - Myśli pan, że przed Michałem Probierzem – ze względu na stawkę – zadanie trudne mentalnie?
Antoni Piechniczek: - Bądźmy dobrej myśli... A stawka? Kiedy w maju 1981 naszym rywalem była reprezentacja NRD, ja grałem o swoją selekcjonerską „głowę”. Gdybyśmy przegrali, byłaby zmiana na stanowisku trenera kadry. Z drugie strony – kiedy selekcjoner właśnie pod taką ścianą stoi, może powiedzieć piłkarzom: „Panowie, to dla mnie, ale i dla was mecz ostatniej szansy. Jeśli nie zakwalifikujemy się teraz, wielu z was już na kolejne finały nie będzie mieć okazji pojechać”. To jest mocny argument, by szukali zwycięstwa za wszelką cenę. Wszystkiego nigdy nie wygrasz; ale jesteś wielkim trenerem, jeśli przekonasz piłkarzy, by wygrali ten mecz, który jest w danym momencie najważniejszy. Tego życzę Michałowi Probierzowi.
- Musi się jednak zmierzyć na przykład ze sprawą Piotra Zielińskiego, który raczej nie będzie mieć w nogach zbyt wielu minut z meczów klubowych…
- Owszem, to jest problem Zielińskiego, problem całej kadry i problem selekcjonera oczywiście. Ale trzeba szukać wariantów zastępczych. Ja też ich musiałem szukać we wspomnianym meczu z NRD, a potem – w półfinale mistrzostw świata w Hiszpanii, w którym nie mógł zagrać Boniek.
- Zieliński grać może; pytanie, czy powinien, jeśli nie będzie grać regularnie w klubie?
- Trener Probierz będzie mieć okazję obserwowania Zielińskiego podczas 2-3 treningów, jakie przeprowadzi przed meczem z Estonią. Będzie też mieć okazję do szczerej rozmowy z samym zawodnikiem w cztery oczy. I na tej podstawie podejmie decyzję. Jaką? Będzie mieć dwa warianty. Pierwszy – to gra zawodnika od początku. Zawsze może go zdjąć z boiska, gdy piłkarz zacznie „umierać ze zmęczenia”. Albo jeśli będzie grać do kitu, może go ściągnąć nawet po kwadransie. Drugi wariant – gramy bez Zielińskiego i zostawiamy sobie szansę, że w razie potrzeby wejdzie i może odmieni coś w końcówce.
- A pan co by zrobił?
- Myślę, że ten pierwszy wariant jest lepszy: Zieliński gra od początku, a jeśli będzie prezentować się słabo – ława i dziękuję.
Antoni Piechniczek z ważnym przypomnieniem przed barażami Biało-Czerwonych. Rzecz dotyczy Roberta Lewandowskiego
- Kiedy patrzy pan dziś na formę potencjalnych reprezentantów, to bardziej martwi pana stan naszej ofensywy czy jednak wybór wśród obrońców?
- Zawsze zaczyna się budowę jedenastki od obrony. Dopóki jest 0:0, zawsze możemy wygrać. A jak po pierwszej połowie przegrywa się na przykład z Walią 0:2, trudno sobie wyobrazić wygraną 3:2, prawda?
- Myśli pan, że tą solidną obronę dziś mamy?
- Nie wiem. Wiem, że trzeba im przekazać wiarę we własne umiejętności. A poza tym – do dobrej gry obronnej nie wystarczy trójka czy czwórka obrońców. Każdy inny reprezentant też musi się kłaść spać z myślą o tym, jakie ma zadania do wykonania. I że mecz przeciwko Estonii – a potem, miejmy nadzieję – kolejnemu barażowemu rywalowi jest trzy razy ważniejszy od każdego ligowego spotkania. Nawet tego przeciwko Realowi…
- Wywołuje pan, jak rozumiem, w ten sposób Roberta Lewandowskiego. To piłkarski lider tej reprezentacji. Ale czy nie jest tak, że ona potrzebuje jeszcze lidera mentalnego, jakim był na przykład Kamil Glik?
- Wszyscy oczekują tego, że miałby nim być Lewandowski. A ja myślę, że on zachowuje własne „ja” i być może inni w tej kadrze powinni się do niego dostroić? A już na pewno nie jest tak, że tylko Lewandowski ma w pojedynkę ponaprawiać wszystko, co złe w całej drużynie, a reszta już nie musi. Generalnie mam wrażenie, że nasi reprezentanci żyją piłką i sportem na treningu i na meczu, ale po nim – już niekoniecznie. Czy któryś z nich oglądał niedawne halowe mistrzostwa świata w lekkiej atletyce? Pewnie nie. A można się z takiej obserwacji wiele nauczyć.
- Na przykład?
- Weźmy bieg na 1500 m. Nie było żadnego zawodnika, który po przekroczeniu mety ustałby na nogach. Wszyscy padali na bieżnię ze zmęczenia. To zapytajmy teraz dowolnego kadrowicza: „Ile razy w życiu zaległeś na murawie i szukałeś tlenu?”.
- Ma pan jakieś obawy przed półfinałowym meczem z Estonią?
- Nie. Raczej życzenie: by nie tylko wygrać, ale zrobić to w dobrym stylu, zwyciężyć wysoko. Nie tak, jak z Wyspami Owczymi, kiedy zdobyliśmy gola w 3. minucie, a na następnego czekaliśmy gdzieś do 65. Chodzi o dobre samopoczucie przed meczem o wszystko, tym drugim w barażach.
- A którego rywala by pan w finale wolał?
- Teoretycznie łatwiejszym rywalem powinna być Finlandia.