„Super Express”: - Przed rozpoczęciem rozgrywek Leicester wypożyczył cię do belgijskiego Leuewen. Wiele osób było zaskoczonych, że zgodziłeś się na grę w drugiej lidze…
Bartosz Kapustka: - Początkowo ja też miałem wątpliwości, nie byłem przekonany do tego wypożyczenia. Ale Leicester bardzo na tym zależało, bo Leuwen to ich klub satelicki, dzięki czemu Anglicy mają pełny podgląd i wpływ na to co się ze mną dzieje. W pewnym momencie i ja zacząłem dostrzegać plusy tego wypożyczenia. Jest tu Nigel Pearson, trener, który wiele sezonów spędził w Premier League i był związany z Leicester. Jest też baza, której mogą nam pozazdrościć inne belgijskie kluby, włącznie z większością pierwszoligowców. Leicester rozwijając program współpracy z Leuwen zainwestował też w infrastrukturę, dlatego mamy świetne warunki. No i sprawa najważniejsza: potrzebowałem regularnej gry, bo wiadomo jak wyglądały ostatnie dwa lata…
- Ale grę miałbyś też pewną w polskiej lidze, mówiło się zresztą, że Cracovia i Legia sondują możliwość wypożyczenia cię z Leicester. Było coś na rzeczy?
- Tak. Zresztą, polskich klubów, które chciały mnie ściągnąć było więcej niż dwa. I to nie było tak, że ja się odżegnywałem od tego powrotu. Zastanawiałem się nad tym, ale… Szczerze mówiąc: Leicester nie chciał, abym wracał do Polski. W rozmowach z nimi na ten temat czuło się, że ta opcja im nie odpowiada, dlatego nie było sensu naciskać. Anglicy uznali, że w Leuwen będą mnie mieli cały czas na oku i ta opcja bardziej im odpowiadała.
- Byłeś też jedną nogą we włoskim Benevento. Dlaczego to nie wypaliło? Podobno rozmyśliłeś się w ostatniej chwili?
- Mam za sobą dwa trudne lata. Nie chciałem znów podjąć decyzji, do której nie byłem w stu procentach przekonany. Akcja z Benevento działa się bardzo szybko, ale było tam kilka aspektów, co do których nie byłem pewien. Dlatego zrezygnowałem z przejścia do tego klubu.
- Wracając do Leuwen. Jakie aspiracje ma ten klub, czego się od ciebie tam oczekuje?
- Aspiracje były i są spore, mówiąc wprost: chodzi o awans, bo Leicester chciałoby ogrywać swoich piłkarzy w pierwszej lidze belgijskiej. Ostatnio jednak wyniki Leuwen nie są najlepsze, więc sprawy się skomplikowały, choć szansa jeszcze nie przepadła. W drugiej lidze belgijskiej działa to tak, że w połowie sezonu punkty się kasują i gra się od nowa. Do mistrza jesieni dochodzi mistrz wiosny i te dwa zespoły walczą na koniec między sobą w bezpośrednich meczach o awans. Natomiast co do mnie… Wiem, że docelowo druga liga to nie jest miejsce dla mnie, mam o wiele większe ambicje, ale muszę wracać krok po kroku. Najważniejsze było dla mnie granie i to teraz mam zapewnione. A forma? Gdy się porówna mój pierwszy mecz dla Leuwen z tymi późniejszymi to widać już różnicę. Na plus.
- Niedawno Leicester przeżył wielką traumę związaną ze śmiercią w wypadku helikoptera tajskiego właściciela klubu. Ty też byłeś zdruzgotany…
- Tak, bo to naprawdę był niezwykły człowiek. Nie taki milioner na odległość. Nie byłem ani najważniejszym, ani czołowym piłkarzem Leicester przez rok, który tam spędziłem, a mimo to miałem dużo okazji, aby go poznać, porozmawiać. Nie dystansował się, był super człowiekiem. W sumie mogę powiedzieć, że spędziłem z nim więcej czasu na różnych spotkaniach klubowych niż z profesorem Filipiakiem przez cały mój pobyt w Cracovii. O tym jak blisko jest klubu, piłkarzy, świadczy choćby też fakt, że gdy James Vardy się żenił, to właściciel pojawił się na jego ślubie. Jego śmierć dobiła nas wszystkich. Rozmawiałem tamtego wieczora z kolegami z Leicester, z Wasylem również. Byliśmy zdruzgotani.
- Z przyjemniejszych spraw: niedawno pomogłeś młodzieżówce awansować na finały EURO U-21. Przed rewanżem z Portugalczykami, po 0:1 w Zabrzu, chyba nikt w was nie wierzył…
- Szczerze? Ja naprawdę czułem, że może być dobrze. Po pierwszym meczu też. A w rewanżu pokazaliśmy ile znaczy walka, determinacja, chęci. My wyszliśmy na boisko bardzo umotywowani, a Portugalczycy na luzie. Chyba byli przekonani, że nic złego ich nie spotka. Te mecze w U-21 były dla mnie bardzo ważne, bo mogłem się sprawdzić w meczach z naprawdę dobrymi piłkarzami, czego ostatnio mi brakowało. I wyszedłem z tej rywalizacji mocno podbudowany, że potrafię, że nie odstaję. I jeszcze jedno: przed rewanżem z Portugalczykami wiedzieliśmy, że jeśli odpadniemy, to będzie to koniec naszego zespołu. A my tego nie chcieliśmy również dlatego, że bardzo się zżyliśmy, dobrze się ze sobą czujemy. Stworzyliśmy nie tylko dobry zespół, ale fajną grupę kolegów. I nie chcieliśmy, żeby to się rozpadło.
- W finałach EURO trafiliście do grupy śmierci. Z Włochami, Belgią i Hiszpanią. Jak będzie?
- Mam nadzieję, że dobrze. W finałach młodzieżowego EURO gra tylko 12 zespołów, same mocne, więc nie dało się tak naprawdę trafić do słabej grupy. Ale my się dobrze czujemy w sytuacji, w której teoretycznie silniejszy rywal jest faworytem.
- Mówimy o kadrze U-21, ale przecież masz za sobą mecze w pierwszym zespole, ba udział w EURO 2016…
- Kadra to coś wielkiego. I mam z tyłu głowy, że chcę do niej wrócić. Nie narzucam sobie jednak zbyt wielkiej presji, że to ma się stać już, tu i teraz. Ostatnie dwa lata nauczyły mnie wielu rzeczy, również tego, że nie wszystko w naszym życiu zależy od nas. Teraz spokojnie pracuję nad tym, żeby moja kariera wróciła na właściwe tory.
Polecany artykuł: