Kamil Glik, Jan Bednarek

i

Autor: cyfrasport Kamil Glik, Jan Bednarek

Łukasz Cieślewicz prosto z Wysp Owczych

Lewandowskiego znają wszyscy, Zielińskiego większość. A kto trzeci na liście polskich piłkarzy rozpoznawalnych przez Farerów? [ROZMOWA SE]

2023-09-06 8:40

W czwartkowy wieczór (20.45, Warszawa) rywalem polskiej reprezentacji w meczu kwalifikacyjnym do EURO 2024 będą kadrowicze Wysp Owczych. To jeden z europejskich kopciuszków futbolowych, choć w ostatnich latach potrafił urywać punkty mocniejszym rywalom, a nawet ich zwyciężać (Grecja, Turcja). Łukasz Cieślewicz ostatnie 12 lat kopał piłkę na tamtejszych boiskach, od początku roku pracuje w roli trenera… żeńskiej drużyny HB Torshavn. I pilnie śledzi wszystko, co dotyczy czwartkowej konfrontacji.

„Super Express”: - Michał Przybylski bardzo chciałby założyć reprezentacyjną koszulkę Wysp Owczych. Ale pan – po niemal 20 latach poza Polską, i parunastu spędzonych wśród Farerów, wciąż jest kibicem Biało-Czerwonych?

Łukasz Cieślewicz: - Oczywiście. Powiem szczerze, że ostatnimi czasy – w kontekście meczu z Wyspami Owczymi – częściej dostaję to pytanie od dziennikarzy polskich, niż farerskich. Bo ci miejscowi doskonale odpowiedź znają (śmiech).

- Po 17 latach Polacy znów zagrają z Farerami. Ostatnie mecze to wygrane 6:0 i 4:0, ale – jak rozumiem – tym razem już na spacerek nie ma co liczyć?

- Ale jako kibic Polaków, co już ustaliliśmy, oczekuję, że nasi wygrają ten mecz różnicą dwóch-trzech bramek. Choć Farerzy to już nie jest „chłopiec do bicia”, jak jeszcze kilkanaście lat wstecz.

- Pan ten rozwój farerskiej piłki ogląda z bliska. Co się w ciągu tych lat zmieniło, wydarzyło?

- Kiedy w 2011 roku przychodziłem na Wyspy grać, nie było tak ciężkich treningów, jak obecnie. Inna jest organizacja klubów, sztabów szkoleniowych. Niegdyś nie było trenerów przygotowania fizycznego, do fizjoterapeutów też nie mieliśmy codziennego dostępu. Dziś profesjonalizacja jest powszechna. No i trenuje się dużo więcej, niż dekadę temu. Kiedy kilka miesięcy temu kończyłem boiskową przygodę, trenowaliśmy już tak samo dużo, jak za czasów mojego pobytu w Broendby. I miejscowi piłkarze to zaakceptowali, choć dla wielu z nich półtorej-dwie godziny treningu to tylko dodatek do normalnej dniówki w pracy. Wkładają w to mnóstwo wysiłku, ale mają efekty – KI Klaksvik właśnie weszło do fazy grupowej Ligi Konferencji Europy.

- Joan Simun Edmundson to najważniejsze „żądło”, na które dziurawa – przynajmniej w Kiszynowiei – polska obrona będzie musiała zwrócić uwagę?

- Na pewno. Myślę, że trener Santos i jego sztab – zwłaszcza w kontekście wyniku w Mołdawii - będzie dobrze przygotowany do meczu, nie zlekceważy rywala. Edmundson to facet, który „coś” w ofensywie potrafi. Nie jest chłopcem z podwórka, ma za sobą Arminię Bielefeld, teraz regularnie gra w Islandii. Trzeba nie niego uważać, choć dla mnie lidera kadry farerskiej trzeba szukać gdzie indziej.

- Mianowicie?

- Postacią numer jeden jest Brandur Hendriksson, grający na co dzień w Norwegii. Szkolił się i grał w FC Kopenhaga, więc z dobrą techniką i z niezłym uderzeniem z dystansu. Fajnie łączy obronę z napastnikami. W ostatnich latach trochę przyhamowały go kontuzje, po zerwaniu więzadeł miał niemal roczną przerwę. Ale w Norwegii teraz gra sporo i nieźle.

- W ostatniej chwili dowołany został podstawowy wcześniej bramkarz, Teitur Gestsson. Ważna postać?

- Po czerwcowym meczu z Albanią złapał kontuzję i od tamtej pory się leczył. Pracuję w jego klubie, HB Torshavn, więc widuję go na zajęciach. Na moje oko nie jest gotowy do gry. Trochę niezrozumiałe jest dla mnie to powołanie, bo dwaj pozostali bramkarze grają w klubach regularnie. Tym bardziej, że będący również po kontuzji kapitan reprezentacji, Hallur Hansen, powołania nie dostał. Będę zaskoczony, jeśli Teitur zagra w Warszawie, bo od czasu kontuzji nie rozegrał jeszcze ani minuty w klubie, ale oczywiście to jest decyzja selekcjonera. Jeżeli zdecydował się go zabrać do Polski, to pewnie z myślą o jego grze. Choć jego konkurent, Mattias Laumhauge, wcale mu – moim zdaniem – nie ustępuje.

- A propos bramkarzy. Ćwierć wieku temu furorę w Europie robił Jens Martin Knudsen, bramkarz reprezentacji Wysp Owczych, broniący w zabawnej czapeczce z pomponem. Zna go pan?

- Miałem okazję poznać. Ludzie go pamiętają, do dziś rozpoznają. Fajna, barwna, pozytywna postać. Zawsze ma coś ciekawego do powiedzenia.

- Co przeciętny kibic farerski wie na temat polskiej piłki? Kojarzy kogoś z Polaków poza Robertem Lewandowskim?

- Tak, oczywiście. Rozmawiałem z wieloma chłopakami u mnie w klubie, również tymi powołanymi na mecz z Polską. Lewandowskiego oczywiście zna każdy, podobnie Zielińskiego, ale też na przykład Glika. Dobrze znani są też ci, którzy grają bądź grali w Premier League, którą wszyscy na Wyspach Owczych się fascynują. Kiwior, Bednarek, Cash – ich kojarzy każdy kibic. Ale oczywiście polska reprezentacja to nie angielska czy hiszpańska, więc nie wszyscy są tu rozpoznawalni.

- Jaki jest ton komentarzy mediów przed wyprawą do Warszawy?

- Zwycięstwa raczej nikt nie oczekuje (śmiech). Kibice tu mocno nastawiają się na niedzielny mecz z Mołdawią, licząc na trzy punkty. Ale też kadrowicze nie lecą do Polski z nastawieniem, by jak najniżej przegrać. Kadra z roku na rok robi postęp i daje nadzieję, że od czasu do czasu z mocniejszymi jakiś punkcik wpadnie.

- Porażka naszych w Kiszyniowie została zauważona?

- Oczywiście. Dlatego ci reprezentanci Wysp, których znam z klubu, jasno deklarowali: „Po cichu liczymy, że i nam się uda sprawić jakąś niespodziankę. Skoro mogła Mołdawia, to i my możemy”.

- Któryś z tych chłopaków odważył się pójść w zakład z panem, że nie przegrają w Polsce?

- Nie, aż tak odważni i pewni nie byli (śmiech). Ale rozmawiałem dłużej z Viljormurem Davidsonem, lewym obrońcą, który zapewne będzie kapitanem w tym meczu. Jedzie do Warszawy z nastawieniem: „A może coś się uda?”. W każdym razie to już nie jest – jak przed laty – wyjazd Farerów, by zobaczyć fajny stadion i mieć krótkie wakacje.

- No właśnie: stadion. Cała populacja Wysp Owczych zmieściłaby się na trybunach stadionu w Warszawie. Doping 50 tysięcy gardeł będzie mieć wpływ na gości?

- Nie sądzę. Akurat z tego powodu nie pękną, grywali już przy takiej publiczności.

- Słówko o Polsce. Śledził pan zapewne to wszystko, co się działo w tym roku wokół kadry. To może mieć znaczenie dla postawy na boisku?

- Myślę, że może. Sam grałem przez ileś lat w piłkę, choć oczywiście nie na takim szczeblu, jak reprezentanci Polski. Ale zasada jest uniwersalna: jak wokół drużyny jest jakiś „syf”, to się to odbija na graniu. Na boisku oczywiście chce się wypaść jak najlepiej, ale po zejściu z niego rozmawia się zwykle właśnie o tych problemach. Sam przeżyłem różne sytuacje w życiu: kluby nie płaciły, bankrutowały. Wychodziło się na trening i robiło swoje, ale głowa była gdzie indziej. Myślała o tym, co Lewandowski nazwał „trucizną”. Myślę, że nieprzypadkowo tego wywiadu udzielił. Nie chcę zapeszać, ale nie jestem do końca pewien, czy wszyscy w zespole skupiają się na czwartkowym meczu. Nie słyszę żadnych rozmów o przeciwniku, za to słyszę o premiach, aferach, odpowiedzialności…

- Na koniec jeszcze słowo o Łukaszu Cieślewiczu. Zbiera pan właśnie nowe doświadczenia: raz, że trenerskie; dwa, że… z drużyną kobiecą. Wrażenia?

- Bardzo pozytywne. Intensywność zajęć i gry oczywiście inna, ale treningi i praca wyglądają podobnie. Dziewczyny są mocno skupione na zajęciach, a ja też podchodzę do tego bardzo profesjonalnie. Chcę się rozwijać, łapać doświadczenie, by za parę lat być w lepszych klubach.

- Na przykład w polskiej ekstraklasie?

- Na przykład. Nie udało mi się w polskiej lidze zagrać, może uda się zaistnieć w roli szkoleniowca.

Sonda
Czy Fernando Santos awansuje z Biało-Czerwonymi do finałów EURO 2024?
Łukasz Cieślewicz

i

Autor: Twitter/Nordisk Îles Féroé Łukasz Cieślewicz
Nasi Partnerzy polecają
Najnowsze