„Super Express”: - Dobry to – pański zdaniem - moment na taki wywiad?
Michał Listkiewicz: - Każdy moment jest dobry na powiedzenie prawdy – przynajmniej w swoim rozumieniu. Nie jestem zwolennikiem zasady: „wiem, ale nie powiem”, jeżeli coś komuś leży na wątrobie.
- Ale nie ma pan wrażenia, że całej prawdy – na przykład w sprawie afery premiowej – i tak nie znamy, mimo tego wywiadu?
- Chwała Mateuszowi Święcickiemu, że zrobił to profesjonalnie. Nie meandrował, na wszystkie zadane pytania chciał usłyszeć jasną odpowiedź. Nie pozwolił Lewandowskiemu na odpowiedź: „No comments” czy „Pomidor”. Ale faktem jest, że po tym wywiadzie mamy dwie prawdy: Skorupskiego i Lewandowskiego. A każdy z kibiców może sam wybrać, komu wierzyć.
- Jak słowa kapitana mogą wpłynąć na kadrowiczów?
- Myślę, że większość jest po stronie Lewego. Po pierwsze – jego pozycja w drużynie jest zupełnie inna, niż Skorupskiego. Po drugie – Skorupski, jak większość bramkarzy, choćby Szczęsny czy Tomaszewski, którzy też czasem szybciej coś mówią, niż pomyślą – jest taką trochę „wielką gębą”. Choć nie mówię, że kłamał; powiedział tak, jak wyglądało to w jego optyce. Zresztą nie będzie go na zgrupowaniu, a… nieobecni nie mają racji.
- A jak może zostać odebrany w drużynie fragment o braku osobowości w kadrze?
- Ja w tych słowach dostrzegam przede wszystkim… samokrytykę Roberta. Gdybym, zawiadując PZPN, powiedział: „W związku brak osobowości”, to pewnie natychmiast ktoś by mi odparował: „To zacznijmy naprawę od prezesa”. I pewnie miałby rację. Więc zakładam, że i siebie – zwłaszcza w tym konkretnym meczu, w Kiszynowie – miał na myśli. Bo jeżeli chciał powiedzieć: „W tej drużynie nie ma osobowości poza mną”, to takiej opinii nie przyjmuję. Przegraliśmy mecz w sposób skandaliczny i haniebny, i „Lewy” powinien to także wziąć do siebie. Gdyby w Kiszyniowie biegał od jednego do drugiego kolegi, gestykulował, krzyczał: „K…, weź się w garść”… Ale nic takiego nie widziałem. Też był wycofany, zagubiony w drugiej połowie. Powinien więc powiedzieć wprost: „charakteru i osobowości w tym meczu zabrakło nam wszystkim”. Tak to powinno zostać przez niego wyartykułowane
- Myśli pan, że kadrowicze mogą „rozbierać” słowa Roberta na czynniki pierwsze?
- Nie sądzę. Santos do tego nie dopuści. Na pewno mu ten wywiad przetłumaczono, zna jego treść, i wszelkie dyskusje na ten temat – przynajmniej w tym momencie – utnie. „Możemy do niego wrócić, ale teraz najważniejsze są mecze. Jeśli ktoś podniesie kwestię wywiadu, dostanie po uszach” – domniemywam, że taki popłynie od niego przekaz. Swoją drogą – Santos chyba przeczytał w myślach „Lewego” i powołał Grosickiego. Bo co by nie mówić o jego formie sportowej, „Grosik”to jest osobowość. Potrafi zrobić dym na boisku.
- Czyli ta rozmowa nie będzie kolejną „trucizną”?
- Nie sądzę. Z uwagi na pozycję „Lewego” raczej nikt nie podejdzie do niego i nie zapyta: „Co ty tam pieprzysz?”. Nawet kiedy Kaziu Deyna zawalił karnego w Argentynie, był taką postacią, że nikt by mu się nie ośmielił powiedzieć: „Czemu nie oddałeś piłki?”. Tak, znam różne opowieści Zibiego Bońka na ten temat, ale ja wiem, że wszyscy wtedy poparli Deynę, nawet jeśli wtedy zawalił dokumentnie.
- Co Lewandowski – pana zdaniem - chciał osiągnąć takim wywiadem?
- Chciał zmobilizować – całą drużynę i każdego zawodnika z osobna - przed czterema meczami jesiennymi.
- A dotrze w ten sposób do – na przykład – Milika, Bednarka, Zielińskiego i całej reszty?
- Dotrze. Zwłaszcza jeśli – a sądzę, że tak się zdarzyć może – trener takiej klasy, jak Fernando Santos, wykorzysta te słowa na którejś z odpraw. „Zabrakło lidera, osobowości, charakteru; dokładnie tak, jak powiedział Robert” – potrafię sobie taki przekaz selekcjonera do drużyny wyobrazić.
- Myśli pan, że panowie mogli to uzgodnić, choćby podczas ubiegłotygodniowego spotkania w cztery oczy?
- Myślę, że mogli. Że „Lewy” miał ciche przyzwolenie od Santosa, żeby takie słowa powiedzieć. „Uświadom im i ty, co narobili w tym Kiszyniowie” – mógł powiedzieć selekcjoner.
- Kolejna kwestia: kapitanowi reprezentacji wolno krytykować PZPN?„Temat żenujący” to mocna opinia...
- Docinki ze strony zawodników były i są zawsze. Z reguły krzywdzące, biorąc pod uwagę stronę organizacyjno-logistyczną wypraw i zgrupowań reprezentacji.
- Wchodzę w słowo: tutaj „Lewy” nie miał wątpliwości, że to poziom światowy. Krytykował za to takie historie, jak obecność Mirosława S. w reprezentacyjnym samolocie.
- Rozmawiałem niedawno z kierownictwem PZPN i powiedziałem, że ogromna praca logistyczna: superhotele, superwarunki przygotowań, supersprzęt wywaliła się na jednej głupiej sprawie. Na skórce od banana, którą okazał się pan S. A przecież rozwiązanie jest proste: tak bogaty związek może sobie pozwolić na to, by reprezentacja na mecz leciała osobno. Tak jak to robią czołowe drużyny narodowe, a nawet klubowe. Nie ma dopraszania do samolotu dziennikarzy, działaczy, sponsorów, polityków, kibiców. Nie róbmy jaj.
- Czyli miał prawo zwrócić na to uwagę? Nie przekroczył „uprawnień”?
- Oczywiście. Tym bardziej, że jego dotknęło to chyba osobiście, gdy jakiś wesolutki pan podszedł do niego i zaczął mu czynić uwagi. Ale nawet gdyby tego nie było, trudno mi sobie wyobrazić artystów, aktorów czy muzyków światowej sławy, których pakuje się do jednego samolotu z fanami. Jestem święcie przekonany, że już podczas najbliższej wyprawy do Albanii nie będzie „wesołego samolotu”.
- „Lewy” połaskotał też piłkarskie legendy w Polsce. Co pan na to?
- Nie zgadzam się z nim w ocenie gwiazd z przeszłości. Bez szacunku wypowiedział się o Grzegorzu Lacie, jakby sugerując, że cała tamta generacja była słabsza niż dzisiejsi piłkarze, a tamten futbol był zupełnie inny. Sprowadzając to do absurdu: skoro Dawid Podsiadło zapełnia widownie na 100-tysięcznych stadionach, to jest większym wirtuozem niż Jan Kiepura, który śpiewał w salach dla 200 osób??? Dla mnie akurat ten fragment wywiadu „Lewego” jest to nie do przyjęcia. Lewandowski nigdy nie był – i już nie będzie – królem strzelców mundialu. Nie szanując przeszłości swego środowiska, musi się liczyć z tym, że i jego przestaną szanować.
- Wrócę na koniec do pierwszego pytania: dobry moment na taki wywiad?
- Dobrze się stało, że w tej stojącej wodzie w stawie – bo już o tej Mołdawii chyba trochę zapomnieliśmy przez wakacje i urlopy – trochę zamieszał tym kijem. Po to, by się to za chwilę nie powtórzyło w Tiranie. Ale „Lewego” zawsze będziemy rozliczali przede wszystkim z tego, czego dokona na boisku. Niech walnie teraz trzy bramki Wyspom Owczym, dwie Albanii, a potem Czechom – i będziemy go znowu wielbili, zapominając o kontrowersjach otaczających ten wywiad.