Dziczek we wrześniu 2020 roku zemdlał na treningu Salernitany. Rok później doszło do jeszcze poważniejszej sytuacji. W końcówce meczu z Ascoli Polak stracił przytomność i dławił się językiem. Okazało się, że to problemy z sercem.
- To był ciężki czas, kiedy przez pierwszej pół roku nie mogłem totalnie nic robić – opowiada Dziczek. - Siedziałem tylko w domu i mogłem wyjść jedynie na spacer. Prowadziłem życie emeryta. Później zacząłem indywidualne treningi, przez rok pracowałem z trenerem Michałem Puchałą w Pszczynie. Szykowałem się do powrotu. Cały czas wierzyłem, że uda mi się wrócić do gry w piłkę. I wróciłem, więc moja wiara wyszła mi na dobre. Rodzina i żona miały ze mną ciężkie momenty, bo człowiek chodził sfrustrowany, zdenerwowany. Ze zdrowiem było wszystko OK, ale brakowało tej zgody do gry – wspomina.
Patryk Dziczek: Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie
Fortuna dla Dziczka ostatnio się odmieniła. Niedawno urodziła mu się córka, teraz zadebiutował w reprezentacji Polski.
- Kiedy córeczka przyszła na świat, pomyślałem, że nic lepszego nie mogło mnie spotkać. Rośnie, jest zdrowa, więc z tego na pewno mogę się cieszyć. Druga rzecz to fakt, że dzisiaj jestem w miejscu, w którym jestem po przygodach, jakie miałem ze zdrowiem. Kiedy dowiedziałem się, że zagram w kadrze, przeszły mnie ciarki. To było marzenie od początku kariery, żeby zadebiutować z orzełkiem na piersi. Szczególnie, że ta moja droga była kręta, spowodowana problemami zdrowotnymi. Ale dzisiaj myślę, że jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Jeżeli miesiąc temu byśmy mieli powiedzieć, że zagram dla reprezentacji, to bym w to nie uwierzył – podkreśla Dziczek.
Wojciech Szczęsny przed Polska - Mołdawia: Po raz pierwszy od kilku miesięcy nie dajmy ciała