- Co pan czuł po otrzymaniu powołania przez Jerzego Brzęczka?
Rafał Gikiewicz: - Pierwszego telefonu od selekcjonera nie odebrałem, bo nie znałem jego numeru i świętowałem awans z Unionem. Dopiero po przeczytaniu SMS-a zadzwoniłem do selekcjonera. Co czułem? Były łzy i nie wstydzę się tego. Gdy powiedziałem żonie o powołaniu, to rozpłakała się z radości, a gdy płacze najbliższa ci kobieta, to mężczyźnie też zdarza się uronić łzy. Nie jestem z kamienia.
- Przed przyjazdem na zgrupowanie była trema?
- Trochę się denerwowałem. Zaskoczyło mnie, że wszyscy gratulowali mi meczu barażowego i awansu Unionu, bo nie spodziewałem się, że tyle osób oglądało ten mecz. Gdy jako pierwszego zobaczyłem Łukasza Fabiańskiego to przedstawiłem się: „Cześć, Rafał jestem”. Łukasz przywitał się, i powiedział mi, żebym się nie wygłupiał z tym przedstawianiem, bo mnie zna i ogląda moje występy. Byłem w szoku, bo gość który gra w mega klubie w Premier League nie musi oglądać meczów drugoligowego Unionu.
- Ponoć przepadły panu wakacje, które wcześniej zostały już wykupiony?
- Nie do końca. Żona właśnie poleciała sama do Grecji. Zasłużyła na odpoczynek, bo ciężko miała ze mną w ostatnich tygodniach, a poza tym nie chcieliśmy, żeby przepadły wszystkie pieniądze. Wróci z Grecji 10 czerwca o 12,30 do Berlina. Będzie miała czas, żeby dotrzeć wraz z synem na mój mecz do Warszawy. Już wcześniej tak zaplanowaliśmy powrót z wakacji, bo chciałem wygodnie w domu obejrzeć mecz z Izraelem. Sporo się pozmieniało, bo wszyscy będziemy tego dnia w Warszawie. Dla syna to będzie frajda, jeśli nawet zobaczy mnie tylko na ławce.
- Dlaczego tylko na ławce?
- Nie robię sobie złudzeń, wiem jaka jest hierarchia w zespole i że Łukasz Fabiański jest numerem 1. Szanuję, że tu jestem i że mogę zdobywać kolejne doświadczenie. Tym bardziej, że nie jest to zgrupowanie ligowców w grudniu, tylko przed bardzo ważnymi meczami o punkty.
Polecany artykuł: