W 1986 roku, kiedy Terlecki błyszczał na boiskach USA, średnia płaca w Polsce to przeliczeniu na dolary (po kursie czarnorynkowym czyli 750 zł) było 32 USD. Staszek, najpierw w Pittsburgh Spirit, a potem w Cosmosie Nowy Jork zarabiał 25 tysięcy dolarów miesięcznie. Ponad 800 razy więcej niż przeciętny Kowalski w kraju.
Piłkarz, który dzięki bajecznej technice rozkochał w sobie Amerykanów, za miesięczne pobory mógł kupić czternaście fiatów 126p (cena eksportowego egzemplarza wynosiła 1700 dol.), a za dwie pensje pięć 50 metrowych mieszkań w Warszawie (metr kwadratowy był wyceniano na 100 dol.). Staszek po powrocie do Polski był królem świata. Stać go było na wszystko. Za roczną pensję mógł nabyć kamienicę do remontu w centrum Warszawy.
- Na 300 tysiącach dolarów rocznej pensji się nie kończyło. Stasio wynegocjował sobie gwiazdorskie warunki i kasował Jankesów dodatkowo. W Pittsburghu na przykład miał płacone dubeltowo. Za grę i na boisku i w hali. Dogadał się, że za każdego gola zdobytego pod dachem będzie dostawał 1000 dolarów ekstra. A że miał bajeczną technikę, to bawił się z rywalami i strzelał tych goli bez opamiętania. Więc z jednego meczu mógł dodatkowo wyciągnąć nawet kilka tysięcy dolarów. Żeby dobrze oddać ile kasy zarabiał, ujawnię, że ja wywalczyłem w Pittsburghu roczny kontrakt na poziomie 30 tysięcy dolarów i byłem bardzo zadowolony, bo wydawało mi się, że zarabiam majątek - mówi nam Grzegorz Ostalczyk, najbliższy kolega Terleckiego w ŁKS-ie, środkowy pomocnik, którego Stanisław ściągnął do Pittsburgha.
Po powrocie do Polski Terlecki kupił luksusową willę w Podkowie Leśnej. Kilkusetmetrowy dom z kortem tenisowym. Gościł w nim najwybitniejszych polskich sportowców. Patrząc na to jak żył, ilu osobom pomógł finansowo, aż trudno uwierzyć, że człowiek, który miał wszystko skończył życie w maleńkim jednopokojowym spółdzielczym mieszkanku w Łodzi.
- Stasio pogubił się w życiu. Miotał się, nie wiedział czego chce, za co ma się wziąć. To był taki duży chłopiec, to żona Ewa musiała twardo stać na nogach. Bodaj w 2004 roku, kiedy prowadziłem Górnika Łęczna, Staszek mnie odwiedził. Nie był w najwyższej formie. Jakiś taki przytłumiony, rozchwiany emocjonalnie. W trakcie rozmowy jego nastrój parę razy zmieniał się o 180 stopni. Namawiał mnie na stworzenie szkółki piłkarskiej. Innym razem będąc trenerem GKS Katowice, w drodze na mecz wyjazdowy nocowaliśmy w Nadarzynie. Stasio był tam prezesem klubu. Przyszedł, posiedzieliśmy, wypiliśmy kawę, a kiedy wyszedł, to chciało mi się płakać. On miał zawsze takie mądre oczy, a wtedy w Nadarzynie widziałem w nich jakiś trudny do określenia niepokój. To nie były oczy Stasia, którego znałem - mówi bliski przyjaciel Terleckiego, później znany trener Bogusław Kaczmarek.
Czy jednego z najlepszych polskich piłkarzy w historii musiał spotkać tak smutny koniec? Odpowiedzi na to pytanie szukamy w książce „Terlecki. Tragiczna historia jednego z najlepszych polskich piłkarzy”, wydanej przez wydawnictwo „Harde”. Jej premiera nastąpi 13 listopada.