Z Fernando Santosem pracował między innymi Grzegorz Mielcarski, barwnie opowiadający o klasie portugalskiego szkoleniowca. Przez trzy lata pod skrzydłami Santosa rozwijał swe umiejętności także Mirosław Sznaucner. – Chyba dopiero z perspektywy czasu doceniłem te trzy latach wspólnej pracy, która – jak na nią teraz patrzę - była wielką przyjemnością – mówił „Super Expressowi” w długiej rozmowie.
Tak Fernando Santos wcielał się w rolę szefa
Sznaucner – wówczas zawodnik PAOK Saloniki – nie krył, że Portugalczyk znakomicie radził sobie z tymi zawodnikami aspirującymi – zwłaszcza we własnych oczach – do miana gwiazd. - Grecy podchodzą trochę luźniej do życia, a więc i do treningów. Zdarzały się więc im spóźnienia na zajęcia. Ale Santos nikomu nie odpuścił; reagował od razu. Taki „delikwent” nie brał udziału w zajęciach z drużyną, tylko przez półtorej godziny biegał wokół boiska. Do tego dochodziła jeszcze kara finansowa. Po paru takich przypadkach wszystkie nasze gwiazdy zmieniły swoje nastawienie – opowiadał były reprezentant Polski.
Mirosław Sznaucner niczego nie taił, wyznał wszystko
Wspomniana dyscyplina wymagana była przez Santosa właściwie w każdych okolicznościach. - Treningi były bardzo poważne, bez żadnych śmichów-chichów. Do wyjścia na nie wzywał zaś całą drużynę w charakterystyczny sposób: gwizdkiem. Kiedy opuszczał swój gabinet, właśnie w ten sposób zapraszał nas na boisko. Wychodziliśmy wtedy z szatni i – jak baranki czy owieczki – szliśmy na trening za przewodnikiem stada – zakończył w obrazowy sposób swoją opowieść Mirosław Sznaucner.