Latem 1963 roku Górnik zaproszony został do udziału w zaoceanicznej Interlidze. Ameryka była dla Polaków „ziemią obiecaną”. Każde zaś z nią zetknięcie - cywilizacyjnym szokiem. „Pierwsza noc w trzydziestopiętrowym hotelu w Nowym Jorku. Nie spałem. Staliśmy w oknie naszego pokoju ze Staszkiem Oślizłą i patrzyliśmy na światła olbrzymiego miasta. Wydawało mi się, że to bajka, sen, który zaraz się skończy” - tak swoje wrażenia z pierwszych chwil tej niezwykłej wyprawy przedstawia „Włodek” w książce: „Ja, Lubański”. Nieopierzony szesnastolatek, mający za sobą pierwszą rundę w barwach Górnika, trafił pod skrzydła stonowanego, starszego o całą dekadę kolegi.
Lód, cola, odrobina whisky
- Manhattan, oglądany z okna hotelowego pokoju na 25. piętrze, robił ogromne wrażenie – potwierdzał Oślizło. Ale działało to w dwie strony: zabrzanie robili ogromne wrażenie na gospodarzach. Fenomen ich tournée zawierał się w zwrocie: „kontakt z amerykańską Polonią”.
Włodzimierz Lubański też tam był, i zdrowie kolegów pił! Piersiówka się przydała [ROZMOWA SE]
- Kluby polonijne zapraszały nas na spotkania. Byliśmy u Ślązaków, u Podhalan, u Pomorzan. W pewnym momencie nie byliśmy w stanie odwiedzić wszystkich, którzy chcieli nas gościć, więc się dzieliliśmy i jeździliśmy po 4-5 w dane miejsce - wspominał pan Stanisław. - Nie mogliśmy też opędzić się od propozycji: „chodź, napij się”. Nie wypadało odmówić, więc musieliśmy dawać znaki barmanowi, by w szklance był głównie lód, trochę coli, i tylko odrobinka whisky.
„Program każdego dnia wypełniony był do późnych godzin nocnych. Piliśmy litrami soki owocowe, coca-colę” - to fragment cytowanych już wspomnień Lubańskiego. Innych napojów przywołać nie mógł; pisał przecież o czasach, gdy był niepełnoletni…
Otwarte serca i... portfele
Przy okazji takich spotkań otwierały się serca i… portfele Polonusów. - Po powrocie do hotelu było co dzielić między chłopaków... A największym „wygranym” tych wizyt u rodaków był zawsze Włodek Lubański. Szesnaście lat miał, ale już był idolem, perłą. Uroczemu złotemu chłopaczkowi, budzącemu rodzicielskie uczucia, nie szczędzono niczego. Więc kiedy po powrocie do hotelu zaczynał opróżniać kieszenie, na kołdrze lądowała masa złotych łańcuszków, pierścionków, sygnetów, wisiorków... „Staszek, co ja z tym zrobię?” - pytał mnie niemal z rozpaczą. No cóż: większość tych pamiątek... posprzedawaliśmy po powrocie do kraju - opowiadał Stanisław Oślizło.
Włodzimierz Lubański w dużym formacie. W rodzinnej Sośnicy w szczególny sposób uhonorowano legendarnego piłkarza
Generalnie każdy z „górników” wrócił z owego zamorskiego tournee bogatszy o około 300 dolarów, będących właśnie wynikiem owych spotkań z Polonią. W PRL-u to były spore pieniądze; dość powiedzieć, że oficjalna dieta dzienna, wypłacana zabrzanom ze środków GKKFiT, wynosiła wówczas... 2 dolary.
