„Super Express”: – Po sierpniowym awansie do igrzysk spadł wam kamień z serca? Teraz będzie się grało lżej?
Wilfredo Leon: – Kiedy osiągnęliśmy zakładany cel, to oczywiste, że poczuliśmy ulgę i odprężenie. Nie było powodu, by się czymkolwiek więcej stresować. Dzisiaj mamy przed sobą nowe zadanie. Nie powiedziałbym, że odczuwam w związku z nim jakąkolwiek presję. Także dlatego, ze mam za sobą pierwszy występ w polskich barwach w zawodach o dużą stawkę. Właściwie jedyne, co mogę powiedzieć o mistrzostwach Europy to, że będą trwały dużo dłużej niż kwalifikacje olimpijskie. To dla mnie podstawowa różnica.
– Najważniejszy turniej w tym sezonie, czyli kwalifikację olimpijską, wygraliście szybko i chyba łatwiej niż się spodziewaliście?
– Było szybko, ale nie powiedziałbym, że łatwo. Wyniki 3:0 czy 3:1 nie mówią wszystkiego, to były trudne mecze. Wniosek z tego był prosty: w kolejnych zawodach trzeba będzie nadal pracować mocno na wygrane.
– Dla ciebie kolejna impreza w biało-czerwonych powinna być chyba łatwiejsza, bo masz za sobą chrzest bojowy?
– Z każdym kolejnym dniem, z każdym meczem, z każdym turniejem będzie mi łatwiej, bo będę lepiej wprowadzony do drużyny. Współpraca z kolegami powinna się układać coraz płynniej, a to sprawi, że poczuję się na boisku swobodniej. Dotyczy to treningów, meczów, ale może najbardziej tych trudniejszych chwil, jakie mogą się nam przydarzyć na parkiecie.
– Czy da się utrzymać wysoką formę w kilku turniejach w sezonie? Możecie w mistrzostwach Europy pokazać podobną dyspozycję jak w sierpniu w kwalifikacjach olimpijskich?
– To całkiem możliwe. To jest także w dużym stopniu sprawa podejścia mentalnego, a w tej chwili mogę o nim mówić wyłącznie w superlatywach. Pod tym względem czuję się świetnie.
– Mistrzostwa Europy są mniej ważne niż kwalifikacje olimpijskie?
– Tak nie można mówić. My chcemy iść krok po kroku i wygrać co się da. Po jednym udanym turnieju czas na następny, w którym zagramy, by znowu odnieść sukces. Powiem tak: musimy podejść do mistrzostw tak, żeby dla nas były równie ważne jak poprzednie zawody.
– Grupa, w której gracie w mistrzostwach, jest chyba najsłabsza w całej imprezie. Nie powinniście napotkać problemów.
– Nigdy nie powiem, że będzie nam łatwo, bo każdy przeciwnik pracuje i gra po to, by z nami wygrać. Tu się walczy o punkty rankingowe, medale i prestiż. I każdy zespół do tego dąży. Chociaż przyznaję, że gdy spojrzeć na inne grupy, nasza wydaje się teoretycznie łatwiejsza. To, że jest się faworytem, trzeba jednak najpierw udowodnić na parkiecie.
– Kiedy zaczęliście przygotowania do mistrzostw, trenowaliście kilka dni na piasku. To była dla ciebie niespodzianka?
– Nie, bo to nie pierwszy raz. Mogę nawet powiedzieć, że zdarzało mi się regularnie zaczynać w taki sposób obozy. Na piasku z trudem się skacze i porusza, a to daje znakomitą podstawę do przygotowania fizycznego. Po czymś takim na zwykłym parkiecie będziemy się ruszać z lekkością.
– Byłby z ciebie dobry siatkarz plażowy?
– Gdybym się poważnie tym zajął, to uważam, że tak. Ale w tym momencie nie wchodzi to w rachubę.
– Ostatni wyjazd wakacyjny spędziłeś w całości w Polsce.
– I jestem bardzo zadowolony, bo mogłem w pełni się odprężyć z rodziną. Bawiliśmy się dobrze, zaczerpnąłem świeżego powietrza górskiego w Sudetach. Znalazłem się z dala od miejskich hałasów i smrodu spalin samochodowych. Po takim wypoczynku mój umysł jest w zupełnie innym stanie i mogę zaczynać nowy etap pracy w kadrze.
– Jesteś tak zmobilizowany i chętny do walki, że od razu po mistrzostwach Europy pojedziesz na Puchar Świata do Japonii?
– To nie kwestia tego czy jestem gotowy, bo od razu mówię, że jestem. Jeśli na przeszkodzie nie stanie jakiś uraz, to wchodzę w to i zagram w Pucharze Świata. Od razu zapewniłem o tym trenera. Nie przyjechałem do reprezentacji na jeden czy dwa turnieje, tylko na cały sezon.