Gilberto Amauri de Godoy Filho - "Giba" (32 l.): - O chorobie Agaty dowiedziałem się od dziennikarzy, ale od razu wiedziałem, że muszę coś zrobić. Pozdrowiłem ją przed kamerą polskiej telewizji, wystawiłem na sprzedaż swoje koszulki z autografem. Kłopoty waszej siatkarki wydawały mi się szczególnie bliskie.
- To przez pańskie ciężkie przeżycia z dzieciństwa?
- Kiedy miałem 6 miesięcy, chorowałem na białaczkę. Udało się ją wyleczyć, choroba na szczęście nie zagroziła życiu. Gdy dziś słyszę, że ktoś ma podobny problem, czuję, że powinienem jakoś zareagować, w miarę możliwości pomóc. A jeśli sprawa dotyczy mojej dyscypliny i kogoś, kto przez chorobę musi przerwać karierę siatkarską, jestem wręcz zobowiązany do działania.
- Nigdy pan nie poznał Agaty?
- Nie znam jej osobiście, nie spotkaliśmy się, ale w takich sytuacjach to nieważne, wstępuje we mnie dodatkowa energia i po prostu nie mogę siedzieć bezczynnie. Mam coś do zrobienia, bo kiedyś Bóg dał mi drugą szansę. Zdaję sobie sprawę, jak trudno jest teraz jej rodzinie i samej Agacie, która w dodatku, jak się dowiedziałem, w takim stanie oczekuje dziecka. Wierzę, że wszystko będzie dobrze, chciałbym, żeby tę nadzieję mieli też Agata i jej bliscy.
- Czy zawodnik wybierany regularnie na najlepszego siatkarza światowych imprez nie czuje coraz większej presji? Wszyscy czekają, kiedy się w końcu potknie.
- Moje nagrody indywidualne są miłe, ale dużo bardziej cenię sobie to, że od 7 lat Brazylia wygrywa najważniejsze zawody. To dopiero niesamowite. U nas w drużynie każdy gracz odczuwa taką samą presję, bo jesteśmy jak jedna rodzina.
- Dlaczego w kluczowych meczach nigdy nie zawodzicie? Naprawdę nie da się was pokonać?
- Zdarzają się nam pojedyncze wpadki, ale nie wtedy, kiedy gramy o coś rzeczywiście ważnego. Jest na świecie wiele groźnych zespołów, jak Rosja, Bułgaria, USA czy Polska. Każdy z nich ma szansę. A co mają zrobić, żeby z nami wygrać? Wcale nie wiem, czy chciałbym odpowiedzieć...
- O siatkówce wie pan wszystko?
- Nigdy się nie wie wszystkiego. Uczę się czegoś za każdym razem, kiedy wychodzę do gry, w każdym następnym meczu, od każdego nowego partnera czy rywala. Tak będzie do końca. Urodziłem się siatkarzem i jako siatkarz umrę. Gram, bo to mi sprawia niesamowitą przyjemność, ten sport siedzi w mojej głowie na zawsze.
- A czego się pan nauczył w Częstochowie, kiedy mało znany polski klub wyeliminował pełną gwiazd Iskrę Odincowo?
- Że jeśli się gra słabo, to żadne gwiazdy nie pomogą. Przeciwnicy pokazali wtedy doskonałą siatkówkę, my zawiedliśmy i nie ma o czym mówić. Jak w matematyce: plus to zawsze więcej od minusa. Nie lubię do tego wracać, bo, szczerze mówiąc, nienawidzę przegrywać.
- Ale lubi pan grać w Polsce?
- Macie teraz świetny moment dla siatkówki, zresztą ta euforia trwa od lat. Pamiętam, że szaleństwo było u was już 7 lat temu. Wasi kibice bardzo mi przypominają brazylijskich, może dlatego czuję się w Polsce doskonale. Reprezentacja jest popularna po srebrze mistrzostw świata, macie wybitnego trenera. Raul Lozano to wielka klasa, naprawdę inteligentny facet. Nic, tylko wygrywać.
- Polscy kibice chcą rewanżu z Brazylią za finał MŚ z Japonii. Jeśli się zakwalifikujemy do igrzysk, to może w Pekinie?
- Najlepiej w meczu o mistrzostwo olimpijskie. Nie mam nic przeciwko temu, ale rewanżu wam nie obiecuję. Kiedy Brazylia gra o złoto, raczej nie przegrywa.