– Wasze pierwsze wspomnienie, gdy myślicie dzisiaj o mundialu 2006?
Piotr Gacek (libero kadry 2006, dziś wiceprezes i dyrektor sportowy PGE Projektu Warszawa): – Ojej, ile było emocji związanych z tymi mistrzostwami... Wszyscy pamiętamy dobrze przede wszystkim mecz z Rosją, który decydował o wejściu do strefy medalowej, a rywal prowadził już 2:0. Półfinał z Bułgarią też był specjalny, wygraliśmy i wiadomo było, że jest na pewno medal. Dla mnie też był wyjątkowy, bo doznałem urazu, który potem wyeliminował mnie z gry w finale z Brazylijczykami (w miejsce Gacka trener Lozano wstawił na libero przyjmującego Michała Bąkiewicza – red.). Dlatego nasza gra o złoto była dla mnie taka słodko-gorzka.
Grbić i jego siatkarze poznali terminarz mundialu. To powinien być spacerek, siedem meczów do medalu
Piotr Gruszka (przyjmujący kadry 2006, potem trener, dziś komentator telewizyjny): – To był trudny czas, trzeba było przeżyć mnóstwo wyrzeczeń i trudów, by stanąć na tym podium. To były chyba najdłuższe przygotowania w historii, prawie półroczne. Z czysto ludzkiego puntu widzenia była też niełatwa sytuacja związana z Arkiem Gołasiem (środkowy reprezentacji Polski zginął w 2005 r. w wypadku samochodowym – red.). To się wszystko skumulowało. Podium w Japonii przyniosło nam tym więcej emocji.
– To może oklepane, ale wy istotnie to srebro ceniliście wtedy jak złoto?
Gacek: – Srebrny medal w Japonii to może z dzisiejszej perspektywy nie był największy sukces kadry męskiej, ale otworzył przestrzeń na worek z medalami, który od tamtej pory jest sukcesywnie wypełniany. Na pewno to było takie wystrzelenie w kosmos polskiej siatkówki, która do tej pory była dość przyziemna, jeśli chodzi o wyniki. My ten srebrny medal odbieraliśmy jak złoto, tym bardziej gdy zobaczyliśmy, jakie było szaleństwo po powrocie i jak został przyjęty nasz rezultat w kraju. Dopiero po powrocie, widząc tłumy na lotnisku czy potem na Placu Zamkowym, zobaczyliśmy, co zrobiliśmy. Często było widać kibiców ze łzami w oczach, to były niezapomniane chwile.
To ci ludzie trzęsą dzisiaj polską siatkówką. „Wcale się nie dziwię”
Gruszka: – Cieszyliśmy się ze srebra, chociaż muszę przyznać, że większa radość w drużynie zapanowała chyba po spotkaniu z Rosją niż po dojściu do finału. Wtedy wiedzieliśmy, że odwracając wynik z 0:2 do 3:2 zrobiliśmy coś dużego i otworzyliśmy tym sobie drogę do podium, co było naszym celem. Wiadomo jakie podteksty zawsze towarzyszyły rywalizacji z Rosjanami. Tym bardziej że oni zawsze traktowali nas trochę z góry. My jednak mieliśmy poczucie, że gramy bardzo dobry turniej. Potrzebowaliśmy przełamania, zdobycia czegoś wielkiego na dużej imprezie. Mecz nie układał się, ale wszystko, co działo się przedtem, a o czym wspomniałem, te trudy, przełożyły się na naszą determinację przeciwko Rosjanom. Zmiany zrobione przez Raula (wejście Gruszki i Grzegorza Szymańskiego odwróciło niekorzystny wynik – red.) pobudziły grupę. Z kolei po finale czuliśmy, że dzisiaj jesteśmy srebrni, ale jeszcze będziemy złoci.
– Trener Raul Lozano był w pewnym sensie jak Wagner, to znaczy pokazał nową, niełatwą drogę i poszliście za nim jak w dym?
Gacek: – Nauczył nas profesjonalizmu i zaszczepił w nas świadomość własnej wartości. Wcześniej mieliśmy potencjał, ale ciężko było się przebić do strefy medalowej w dużych imprezach. Lozano mocno pracował nad naszym mentalem, a przygotowania w Spale do MŚ to był chyba najcięższy okres treningowy, jaki miałem w całym sportowym życiu. Byliśmy cierpliwi, uwierzyliśmy Raulowi i uwierzyliśmy w siebie. Grupa wspierała się w Japonii na każdym kroku. Z meczu na mecz graliśmy coraz lepiej, taka seria dawała nam pewność na następne potyczki. Choćby tę z Rosją, kiedy mogłoby nam zaświtać w głowie, że jest już po wszystkim, a jednak to, co wypracowaliśmy, pozwoliło nam odwrócić losy meczu.
MŚ siatkarzy. Raul Lozano spotkał byłych podopiecznych [ZDJĘCIE]
Gruszka: – Lozano nie musiał nas cisnąć na obozie, sami wiedzieliśmy, że jeśli chcemy być na mundialu i coś tam zrobić, trzeba przykręcić śrubkę. On zmienił dużo w naszej pracy i samym treningu. Przy czym był wymagający nie tylko w stosunku do nas, ale i do federacji, która wiele musiała zmienić, byśmy mogli pracować ciężko, ale w dobrych warunkach. Musiał też nas poznać, nauczyć się nas, bo, co tu dużo mówić, to była charakterna grupa. Wiedział, że w sporcie jesteśmy nieźli, a jak się to wszystko połączyło, to eksplodowało w sensie sportowym na boisku. Polacy są pracowici i są w stanie zaufać, jeśli ktoś przedstawi swoją wizję, dowiedzie, że warto coś robić w inny sposób, by razem coś osiągnąć. W kadrze w tamtych czasach, a nawet wcześniej, gdy ja zaczynałem ze starszymi kolegami, było wielu ludzi z wielkim talentem. Nie każdy miał jednak szczęście być w drużynie Raula Lozano. Choćby taki Dawid Murek, wcześniej ważny gracz drużyny narodowej.
– Finał z Brazylią był jednostronny, ale nie rozpaczaliście. Wręcz przeciwnie.
Gacek: – Mecz z Brazylią był trudny dlatego, że trzeba było szybko zregenerować siły po półfinale. Poza tym dla nich to nie był pierwszy finał wielkich z zawodów. To się czuło. Pamiętam jak rozgrzewaliśmy się z nimi w jednej sali treningowej i z nich emanowała energia zwycięzców. Nie uważam, by nas to wtedy sparaliżowało, ale na tamten czas nie byliśmy gotowi wygrać z wielką Brazylią, wówczas może największą w historii. Oni tą swoją pewnością siebie dołożyli 10–15 procent do tego wyniku. Nam tego brakło. Oni, wygrywając półfinał, nie zaspokoili się. My po półfinałowym zwycięstwie może nawet podświadomie czuliśmy, że już mamy ten upragniony medal. Dla nich sam finał to było mało, dla nas bardzo dużo.
Gruszka: – Brazylia wtedy nie była do dotknięcia, to był ich najlepszy czas. Dominowali w światowej siatkówce tak jak dzisiaj Polacy. Grali szybko i kombinacyjnie, mieli fenomenalnych zawodników. Oprócz jakości siatkarskiej widać było różnicę w tym, że oni grali wiele takich wielkich finałów. To im ułatwiło mecz finałowy. Czy byliśmy w zbyt dużej euforii po zagwarantowaniu sobie medalu, by się postawić w finale? Nie wiem tego, ale zdawaliśmy sobie sprawę, że został jeden krok.
– Po 18 latach możecie już zdradzić jak wyglądało świętowanie w Japonii...
Gacek: – Świętowanie medalu było... zgodne z osiągniętym sukcesem, robiliśmy to jak przystało na medalistów mistrzostw świata. Przyznam szczerze, że moja głowa dotknęła poduszki dopiero w Polsce. Nie powiem, trzeba było mieć niezłą wytrzymałość. Ale po tylu miesiącach pracy należało nam się.
Polskie kluby siatkarskie się zbuntują? Chcą rewolucyjnych zmian. „Nie można czekać dłużej”
Gruszka: – Było huczne, ale nie wychodziliśmy z hotelu, bo rano był lot powrotny. Do samego świtu mnie traciliśmy więc czasu... Na sen go nie było. O zmęczeniu od razu zapomnieliśmy, gdy zobaczyliśmy tłumy witające nas w Polsce. To była największa nagroda, bo wiele musieliśmy poświęcić. Ten sukces jest i będzie pamiętany nie tylko ze względu na wynik, ale i na to, że otworzył na oścież drzwi do wielkiej reprezentacyjnej siatkówki.