"Super Express": - Czujesz już emocje w związku z walką o pas?
Łukasz Różański: - Tak, powoli do mnie dociera o co będę walczyć przed własnymi kibicami, ale staram się podchodzić do tego pojedynku jak do każdego innego. Hala, w której odbędzie się gala, znajduje się tylko 2 kilometry od mojego domu, więc spokojnie się wyśpię, zjem śniadanie, potem jakiś spacerek, obiad i na spokojnie dotrę na miejsce.
- Na mistrza czekamy siedem lat, także od siedmiu lat nie było w Polsce walki o tytuł. Odczuwasz w związku z tym większą presję?
- Jest presja, ale przed walkami z Izu Ugonohem i Arturem Szpilką była podobna. Wtedy też walczyłem u siebie i oczekiwania kibiców były naprawdę bardzo duże. Poradziłem sobie z tym mentalnie i teraz też będzie ok. Nie korzystam z pomocy psychologa, nie odczuwam takiej potrzeby.
- W swojej karierze walczyłeś maksymalnie cztery rundy. Nie obawiasz się tego, jak zareaguje twój organizm, gdy pojedynek potrwa dłużej?
- Gdybym się obawiał, to bym chyba już nie boksował. Za każdym razem tak zasuwam na treningach, by być gotowym na 12 rund. Teraz jest podobnie. Na sparingach rywale zmieniają się co 2-3 rundy, ganiają mnie ostro po ringu i daję radę, więc nic nie powinno mnie zaskoczyć.
- Większość ekspertów nie ma wątpliwości, że sędziowie w tej walce nie będą potrzebni. Patrząc na wasze style, nokaut wisi w powietrzu.
- Jeśli go trafię, to na pewno pójdę za ciosem. Taka moja natura. Jak poczuję krew, to kalkulacji nie będzie.
- Wygrany zgarnie blisko milion złotych, przegrany niewiele mniej. To będzie najwyższa twoja wypłata?
- Tak, ale najważniejsze jest to, by zdobyć pas. Pieniądze to drugorzędna sprawa. Cieszę się jednak, że będzie dobra wypłata, bo od początku kariery praktycznie sam musiałem w nią inwestować.
- Na koniec mam proste pytanie. Czy 22 kwietnia Polska będzie mieć wreszcie mistrza świata?
- Myślę, że będzie! Zrobię wszystko, by pas został w Polsce!