"Super Express": - W grudniu przeszedłeś operację ręki. Jak zdrowie?
Maciej Sulęcki: - Wszystko się goi i coraz mniej boli. Myślę, że za półtora tygodnia zacznę ćwiczyć. Okazało się, że to nie było złamanie, tylko odezwała się stara kontuzja.
- Trenujesz?
- Nie mogę uderzać w worek, ale codziennie biegam. Jestem już głodny treningów, ale wolę trochę się wstrzymać niż wrócić za szybko.
- Jak zapatrujesz się na walkę z Martirosyanem?
- Ta walka to będzie petarda. Martirosyan to kawał wojownika, jest zawodnikiem z najwyższej półki. To byłaby trudna walka, ale wygrana z takim pięściarzem sprawiłaby, że w USA stałbym się bardziej rozpoznawalny.
- Martirosyan jest silniejszy od twojego ostatniego rywala Jacka Culcaya?
- Sportowo są na podobnym poziomie, ale Martirosyan walczył z najlepszymi na świecie. W USA na pewno jest postacią rozpoznawalną i szanowaną.
- Na Twitterze pisał, że cię znokautuje...
- Śmieję się z tego. Widzę, że napina się jak gumka w majtkach, ale to dobrze, niech się dzieje.
- Wyraził gotowość do walki w Polsce.
- Dobrym przykładem tego, że można w Polsce organizować duże pojedynki, jest KSW. Ale czy w boksie są ludzie, którzy chcieliby to zrobić? Nie wierzę. Ale to żaden problem, bo mogę z Martirosyanem walczyć nawet na Księżycu, albo - cytując Andrzeja Gołotę - na Kamczatce.
- Grzegorz Proksa, którego pokonałeś w 2014 r. (t.k.o. w 7. rundzie), powiedział, że na 10 walk z tobą wygrałby 10.
- Ja z nim wygrałbym 11 na 10.
- Zdenerwowały cię jego słowa?
- Uśmiechnąłem się tylko. Ciężko mu się pogodzić z porażką, to zrozumiałe.