Aktualnie polskim skoczkom idzie raz lepiej, raz gorzej, ale niezmiennie są liczącymi się postaciami na arenie międzynarodowej. Złote medale Igrzysk Olimpijskich Kamila Stocha czy forma Dawida Kubackiego z obecnego sezonu budzą wrażenie. Nie zawsze jednak było tak wspaniale. Dwadzieścia lat temu, jeszcze przed wystartowaniem na dobre "Małyszomanii", Polacy mierzyli się nie tylko z rywalami, ale i z bardzo prozaicznymi problemami dotyczącymi organizacji czy logistyki.
W rozmowie z serwisem SportoweFakty.wp.pl, niezbyt różową przeszłość polskich skoków narciarskich wspomina Robert Mateja, który był aktywnym zawodnikiem do 2008 roku. - Czasy w Polsce były takie, że po każdego zawodnika trzeba było podjechać pod dom. A kiedy wracaliśmy z Harrachowa, gdzie zająłem piąte miejsce w konkursie Pucharu Świata, trener zostawił nas o drugiej w nocy w Bielsku na peronie i kazał wracać pociągiem. Czekaliśmy cztery godziny - mówi obecny 45-latek.
Mateja podzielił się także historią związaną z byłym trenerem reprezentacji Polski, Stefanem Horngacherem, który obecnie pracuje z zespołem narodowym Niemiec. - Kiedy do polskiej kadry przyszedł Stefan Horngacher, wspominaliśmy naszą rywalizację na skoczniach. Przyznał, że śmiał się widząc ówczesny sprzęt Polaków. Nie wierzył, że z czegoś takiego można korzystać i czasem skakać jak równy z równym z najlepszymi - zdradził Mateja.
Na szczęście takie problemy to już przeszłość i obecna kondycja polskich skoków narciarskich jest nieporównywalnie lepsza!