„Super Express”: – Co ma wnieść do pracy z polskimi skoczkami Thomas Thurnbichler?
Apoloniusz Tajner: – Przede wszystkim zmianę. Świeżą krew. Zmianę relacji interpersonalnych jako nowa osoba w tym gronie. Zmianę w treningu motorycznym i zmianę w technice skoków na bardziej agresywną. I dłuższą przerwę pomiędzy jednym sezonem a przygotowaniami do następnego. Bo praca na okrągło mogła być jedną z przyczyn, że zawodnicy się stępili. Zaś z Michalem Doleżalem i Grzegorzem Sobczykiem pożegnaliśmy się w zgodzie, przekazując im pamiątkowe zegarki i wspólnie racząc się ciastem i oscypkami.
– Wierzy pan w charyzmę trenera młodszego od dwóch podopiecznych?
– Wyczuwam w nim charyzmę. To człowiek, który raczej forsuje swoje pomysły w pracy. Zresztą o autorytet trzeba zadbać swoim profesjonalizmem. A w naszej grupie zrobiło się zbyt ciepło. W szóstym roku ten sam system przygotowań przestał działać. Trzeba przebudzić naszą czołówkę. Mamy w PZN pewność, że to dobry trener, a opieraliśmy się na opiniach jego rodaków: Goldbergera, Pointnera, Innauera.
– Kiedy PZN chciałby zobaczyć efekty pracy Austriaka?
– Myślę, że mając szeroką bazę skoczków, możemy liczyć na efekt już kolejnej zimy. A nawet podczas letniego cyklu Grand Prix. Celem numer jeden są jednak igrzyska 2026 r. Dociągnąć do nich może cała najlepsza i najstarsza trójka [Stoch, Żyła i Kubacki – red.], ale plany musimy opierać na zawodnikach mających teraz od 20 do 28 lat.
– Kiedy ma dojść do podpisania kontraktu?
– W poniedziałek będziemy go dopinać i pewnie podpiszemy. Na cztery lata. Thurnbichler odbył już zresztą dwie telekonferencje: z trenerami i z zawodnikami całej kadry. Ma zamieszkać na stałe w Krakowie.