Małysz świętował w aucie bez silnika

i

Autor: Kuba Atys/Agencja Wyborcza.pl Małysz świętował w aucie bez silnika

Turniej Czterech Skoczni

Taki był początek Małyszomanii. Hofer prosił Tajnera, a ten Małysza. Padło jedno pytanie

2024-12-26 9:00

Kwalifikacje do pierwszego konkursu 73. edycji Turnieju Czterech Skoczni tuż tuż. Polscy kibice, biorąc pod uwagę również ostatnią niemoc, z łezką w oku wspominają sukcesy w niemiecko-austriackim turnieju. Nie byłoby triumfów Kamila Stocha i Dawida Kubackiego, gdyby nie Adam Małysz i jego fenomenalne zwycięstwo w tej imprezie sprzed ponad 20 lat. Małysz wskoczył w nowe tysiąclecie spektakularnie, a w jego sukcesie zakochała się cała Polska. Wygrał 49. TCS i zaczęła się "Małyszomania". – Nagle znał go każdy Polak i nie mógł już pójść do sklepu. Pamiętam, że ciągle musiał kogoś wysyłać na zakupy – mówi nam Apoloniusz Tajner, ówczesny trener mistrza z Wisły.

Wspominamy, jak to mawiał legendarny komentator Włodzimierz Szaranowicz, symbol cywilizacyjnego skoku. Bowiem sukces Adama Małysza w 49. edycji Turnieju Czterech Skoczni rozpoczął "Małyszomanię", której siła zaatakowała cały kraj. Słynnych 14 milionów widzów podczas olimpijskiego konkursu w Salt Lake City mogłoby nie być, gdyby "Orzeł z Wisły" nie eksplodował kilkanaście miesięcy wcześniej. I tak właśnie Apoloniusz Tajner, trener Adama Małysza, znów dał się namówić na wspomnienia najsłynniejszego TCS w historii polskich skoków. Każdy flashback, każde wspomnienie z nadanym mu nagłówkiem. Zapraszamy.

BARDZO DROGI SYLWESTER

– Pamiętam takiego sylwestra w Ga-Pa. Chyba 2001/2002. Miałem nareszcie telefon komórkowy, pierwszy telefon w życiu. To był sylwester w takim dużym namiocie pod skocznią, za wybiegiem. Wpadłem na pomysł, by każdy z chłopaków sobie zadzwonił do domu. I dałem im telefon koło północy i zaczęli dzwonić. Oczywiście każdy się cieszył, bo wtedy jeszcze nie każdy taki telefon miał. Potem miałem problem, bo przyszedł rachunek na ponad trzy tysiące złotych. I z początku sekretarz generalny mi tego nie chciał rozliczyć, musiał się zarząd zebrać i podjąć decyzję o rozliczeniu. Ale ten telefon podbudował atmosferę, warto było za to zapłacić. A roaming był chyba z 10 złotych za minutę.

ZOBACZ: Kamil Stoch podjął radykalną decyzję! Przekazał wszystko trenerowi przed Turniejem Czterech Skoczni

NA POCZĄTKU TCS BYŁO PIĘCIU DZIENNIKARZY, NA FINALE... OSIEMDZIESIĘCIU

– Gdy redaktor Miklas przeprowadzał wywiad z Adamem po triumfie w TCS, to widziałem jak te łzy Adamowi leciały. Popłakiwał, leciała mu głowa w dół. Był tak wzruszony, że chciał jak najszybciej uciec z tego studia. Widziałem jak się męczył, przytuliłem go. Był tak "bidny", aż było mi go żal. A trzeba było się teraz zmierzyć ze skutkami tego sukcesu. Nagle znał go każdy Polak i nie mógł już pójść do sklepu. Musiał kogoś wysyłać na zakupy. Jego życie się odmieniło. Spadło to na nas znienacka. Na początku Turnieju Czterech Skoczni było pięciu dziennikarzy, a w Bischofshofen już 80... Każdy chciał od Adama usłyszeć "coś ekstra". W naszym sztabie zaczęliśmy rozmawiać o tym z doktorem Jerzym Żołądziem, Janem Blecharzem i Piotrem Fijasem. Adam przez moment przechodził przez to w połowie lat 90. gdy wygrywał konkursy, bywał na podium. Wtedy Adam był sam. Byli tylko trener Pavel Mikeska, Piotr Fijas i tyle. Adam wracał i zostawał sam. Wtedy go to przygniotło. Skorzystaliśmy z tych doświadczeń. Blecharz brał na siebie zaproszenia, nawet takie od prezydenta. Po prostu oceniał w czym trzeba wziąć udział, a co odpuścić. Ja rozmawiałem z dziennikarzami. Rozmawiałem godzinami. Adama odcięliśmy. Tak, by telefonu nie odbierał.

HESS NIE MÓGŁ NA MNIE PATRZEĆ

– Dla nas początek 2001 roku był szokiem. Niebotycznym. Dla innych nacji również. Nagle Polak w takim spektakularnym stylu po prostu zgnębił wszystkich. Pamiętam, jak pierwszy raz pojawiłem się na wieżyczce trenerskiej. To chyba był 1999 rok, letnie Grand Prix w Hirtenzarten. Patrzę: Kojonkowski, Hess, Lepistoe i kilku innych. Dla mnie? Ludzie z telewizji. Pomyślałem: rany boskie, gdzie ja mam między nimi stanąć, by nikomu nie przeszkadzać. Hess widział, że się rozglądam i machnął do mnie ręką, mówiąc: chodź tu kolego, tutaj będzie twoje miejsce. No to stałem. Rok później, po wygraniu TCS, to jak wchodziłem na trybunę, to Hess kipiał z nerwów na mój widok. Przebiliśmy głową barierę niewiary. Wszystko mieliśmy gorsze, słabsze, granice zamknięte. A za granicą nie kupowaliśmy sobie kawy, czy herbaty, bo było za drogo.

W FINALE TCS HOFER USTAWIŁ ROZBIEG POD MAŁYSZA

– W pewnych momentach była to nierówna walka. Rozbieg był ustawiany zbyt wysoko i Adam przegrywał konkursy, bo nie potrafił ładnie ustać skoków, bo były zbyt dalekie. Miał niższe noty za styl i przegrywał. Dopiero przed ostatnim konkursem w Bischofschofen dyrektor Pucharu Świata Walter Hofer na odprawie stwierdził przy wszystkich trenerach, że Adam przerasta pozostałych. I to dla niego jest niebezpieczne. Wszyscy się zgodzili, każdy widział co się dzieje. W Bischofshofen skrócono rozbieg i wszyscy skakali na bulę. Pierwszych 20 zawodników nie mogło jej przeskoczyć. Hofer powiedział mi: "rozumiem, że Adam ich przeskoczy, ale zobacz na słabszych. Nie są wstanie nigdzie dolecieć. To musi być widowisko. Możemy podnieść rozbieg?" Hofer pytał mnie, a ja połączyłem się przez krótkofalówkę z Adamem i zapytałem: "dasz radę ustać te 134 metry?" Adam odpowiedział, że da radę. A ja dałem Hoferowi zielone światło. Więc pierwsza dwudziestka skakała jeszcze raz. A Adam skakał powtarzalnie, że nic nie było w stanie wytrącić go z rytmu. Na progu jak zrobił wszystko tak jak trzeba, to już było jasne. W każdym konkursie. Nawet jak miał niekorzystny wiatr to on i tak leciał ponad tymi warunkami. Jak widziałem dobre wyjście z progu, to nawet mogłem stać plecami do reszty skoku.

ZOBACZ: To największy wygrany ostatnich tygodni w kadrze skoczków. "Odblokowała się głowa"

AFERA SILNIKOWA

Adam wsiadł i chciał sobie uruchomić samochód. Okazało się, że dostał jakiś klucz "modelowy", a w aucie nic nie ma. Atrapa! Na drugi dzień po wygrany samochód miał przyjechać Edi Federer, menedżer Adama. Wszystkie trybuny w Bischofschofen już były rozebrane, została właśnie ta trybunka z autem. Edi ściągał dźwig, by się zająć tym autem. Zdjął samochód tym dźwigiem, wsiadł do środka, on jeszcze nie wiedział, że samochód nie zapali. Zdziwiony zajrzał pod maskę, a tam nic nie ma.

– Potem Federer miał kłopot, bo z trzy miesiące starał się wyegzekwować właściwy samochód. Nie mógł zlokalizować odpowiednich ludzi, którzy ufundowali nagrodę. Co dziwne, nawet on miał problemy. Takie był czasy. Gdybyśmy nie mieli Federera, to pewnie byśmy zapomnieli o aucie, a bez niego sami nie dalibyśmy rady. A samochód był tak drogi, że cło kosztowało fortunę. To był 2001 rok, nie byliśmy w Unii Europejskiej. Zapadła decyzja, by czekające za granicą auto zostawić, a Audi dogadało się z Adamem w inny sposób na miejscu.

TELEBIM NA RYNKU W WIŚLE x PODARTA UMOWA

– Nie wiedzieliśmy, że finał TCS jest pokazywany w taki sposób. A może wiedziałem, ale nie zwracałem na to uwagi? My kończyliśmy konkurs po 15, a wywiady i inne obowiązki trzymały nas przy skoczni do 21. I zawsze powtarzam to, co wydarzyło się w Innbrucku. Dietrich Mateschitz z Federerem czekali na mnie pod zeskokiem. Zszedłem do nich i nagle Federer uklęknął, pocałował mnie w rękę. Mateschitz się śmiał, wyciągnął umowę z Adamem - podpisaną jeszcze przed TCS - podarł na kawałki. "Czas podpisać umowę na innych warunkach. Europejskich". A my już w Innsbrucku wiedzieliśmy, że Adam wszystkich stłamsił. Wiedzieliśmy, że TCS jest wygrany.

TELEFON OD PREZYDENTA

– Odbieram telefon i słyszę: "Aleksander Kwaśniewski przy telefonie". A ja nie znałem innego Aleksandra Kwaśniewskiego niż prezydenta, więc pomyślałem, że ktoś się pomylił. "No Aleksander Kwaśniewski z tej strony" - słyszę drugi raz i odpowiadam, "wiem, słyszę, że Aleksander Kwaśniewski, ale ja przecież nie znam pana". Prezydent za trzecim razem już się chyba wkurzył i mówi: ALEKSANDER KWAŚNIEWSKI. PREZYDENT". Szok. My nie zdawaliśmy sobie jeszcze sprawy z rozmiaru sukcesu.

FEDERER CHCIAŁ ZABRAĆ AUTA

– Przed TCS niewielu się interesowało, konkursów też było mało. Nigdzie nie było śniegu. I gdy Adam w Sankt Moritz zaczął przeskakiwać wszystkich z 10 metrów z niższego rozbiegu, to wtedy zapaliła się lampka. Również Andreasowi Goldbergerowi, który dał cynk Federerowi. Kontrakt podpisaliśmy w Ramsau. A Federer miał wszystkie prawa, podpisując umowę chyba w 1995 roku, na powierzchnie reklamowe na naszych kombinezonach. W zamian za pomoc. A myśmy sponsorów nie mieli, marketing nie istniał, wyników nie było. Wtedy umowa z Federerem to był właściwy ruch, bo nikt nie chciał nam pomóc. Federer dał nam dwa Volkswageny Kombi, osiem osób ze wszystkim się tym mieściło. W październiku 2000 roku jednak zadzwonił, powiedział, że te samochody użycza nam do końca grudnia, a potem je zabiera. Nie widział sensu, by nas wspierać. A ja mu mówię: ale jak to? w środku sezonu zabierzesz nam wozy?

– Ediego znałem, to był mój rocznik, więc pojechałem do niego, przekonałem. Chyba z jakiejś już wynikającej przyjaźni zostaliśmy przy umowie. Po niecałych dwóch miesiącach już wiedział, że dobrze się stało.

– Wtedy, gdy doszło do współpracy PZN z Federerem, to trenerem skoczków był Pavel Mikeska. On rozmawiał wcześniej z kilkoma menedżerami i ta upartość Mikeski sprawiła, że chociaż ten Federer dał się przekonać do współpracy i chyba na odczepnego dał te samochody. Bo nikt inny nie chciał pomóc. A Federer chyba dał nam te dwa auta, by ten Mikeska dał mu spokój. O tym też wspominam często: dzień przed zawodami w Oberstdofrie toczyły się rozmowy z Pocztą Polską. Na wszelki wypadek zabraliśmy do Niemiec naszywki z logo Poczty Polskiej. Tak, by przyszyć jeszcze przed zawodami. Na skocznię trzeba było jechać o 10, a jeszcze o 9 nie było dopiętego interesu. W końcu się udało. Każdy był wyposażony w nici i naszywki, szybko naszywali logo na kombinezon. Adam był złotą rączką, majsterkowiczem, więc nie miał z tym problemu.

Nasi Partnerzy polecają

Najnowsze