„Super Express”: - Saga z Vadisem zakończona. Jakie uczucie w panu dominuje? Ulga, złość, radość, frustracja, zirytowanie?
Dariusz Mioduski: - Z jednej strony - na pewno żal, bo przecież chciałem, żeby Vadis został w Warszawie. Ale z drugiej - w jakimś sensie ulga, że to się już skończyło. Dla mnie liczy się dobro klubu, nie można było tej sytuacji przeciągać w nieskończoność. Wcześniej byłem optymistą, z jego strony też były sygnały, że może zostać. Niestety, potem w głowie zupełnie mu się poodwracało i był już nastawiony tylko na odejście. Tu naprawdę nic już nie dało się zrobić.
- Gdyby to umiejscowić kalendarzowo: kiedy myślał pan, że się dogadacie, a kiedy się wszystko odwróciło?
- Rozmowy o nowej umowie zaczęliśmy po sezonie, przed końcem rozgrywek to nie miało sensu. Umówiliśmy się, że najpierw kończymy grać, a potem rozmawiamy. I tak przez pierwszy tydzień, licząc od zakończenia sezonu, można było wierzyć, że coś z tego będzie. Potem jednak sytuacja się zmieniła diametralnie i przekaz Vadisa był jeden: chcę odejść. W tym momencie zrozumiałem, że dalsze namawianie go nie ma sensu. Widać było, że jego serce jest już poza Warszawą. Wtedy wiedziałem już, że muszę zmienić taktykę i sprzedać go z jak najlepszym interesem dla klubu. Wcześniej zaoferowałem mu najwyższy kontrakt w historii polskiej piłki klubowej i… nie bardzo wierzę, że ta oferta Olympiakosu była dużo lepsza od naszej. Moim zdaniem nie chodziło o pieniądze. On tu po prostu już dalej nie chciał grać.
- Kilka dni temu byliście bliscy złotego interesu w tej patowej sytuacji…
- Mieliśmy już wszystko podpisane z rosyjskim FK Krasnodar. Wynegocjowaliśmy świetne warunki dla Legii. 3,5 miliona euro podstawy plus bonusy. I ja do teraz nie wiem czemu się to posypało. Niby przyczyna to oblanie testów medycznych, ale… Nie wiem o co tak naprawdę poszło. Skoro jednak Krasnodar upadł, a piłkarz wciąż upierał się, że chce odejść... Trzeba było wdrożyć plan B czyli Olympiakos. I tak jestem zadowolony, bo ostatecznie udało się wynegocjować dużo lepsze warunki niż to, co Grecy oferowali na początku negocjacji. O sumach nie mogę rozmawiać, ale to co się pojawia w prasie – no mniej więcej tak to wygląda (spekuluje się, że podstawowa kwota to 2,5 mln euro plus bonusy – przyp. PK).
- To dużo straciliście porównując Krasnodar z Olympiakosem?
- Trochę straciliśmy, ale jest szansa, że sobie to odbijemy. Bo w umowie z Olympiakosem mamy coś, czego nie mieliśmy w kontrakcie z Krasnodarem – czyli procent od następnego transferu. A Olympiakos jest znany z tego, że nie trzyma graczy do końca kariery. Gdyby więc np. Grecy po udanym sezonie Vadisa sprzedali go dalej, to być może wyrównamy sobie te dwie oferty właśnie tym procentem (nieoficjalnie mówi się o 20 proc. dla Legii – przyp. PK). A już reasumując: ja chcę w Legii piłkarzy, którzy chcą dla niej grać, a nie takich, którzy nie chcą. Dlatego powtarzam: dalsza walka o Vadisa nie miała sensu.
- Kibice Legii pytają, czy kupi pan nowego Vadisa?
- Ale przecież gdy Vadis przychodził do nas, to nikt nie mówił, że to będzie taki hit (śmiech). Na pewno rozglądamy się za taką „10”, ale mamy kilku piłkarzy, którzy mogą grać na tej pozycji. Jak choćby Radović, Hamalainen, czy Guilherme…
- To zapytam inaczej: priorytetem dla pana jest napastnik czy nowa „10”?
- Priorytetem jest napastnik.
- Poluje pan na jakieś znane nazwisko?
- Ja na to tak nie patrzę. Czy ktoś jest znany, czy ma głośne nazwisko. Zamierzamy ściągnąć do klubu kilku piłkarzy, którzy będą realnymi wzmocnieniami. Jak Krzysztof Mączyński.
- No właśnie, ten transfer przebiegał w gorących okolicznościach. Według pana to co się działo jest dopuszczalne, czy jednak chore?
- To, że piłce towarzyszą emocje, jest normalne. Ale dopóki nie przekracza to pewnych granic. A tu granice, mówię o tym hejcie, zostały jednak przekroczone. Jeśli mamy mieć normalny futbol, to przejście reprezentanta Polski do Legii, najlepszego polskiego klubu, powinno być czymś normalnym. Przecież my w jakimś sensie zrobiliśmy też przysługę Wiśle, płacąc jej spore pieniądze za piłkarza, który za kilka miesięcy byłby do wzięcia za darmo.
- A spogląda pan na to, co robi Lech? Drogo sprzedaje, ale też sporo kupuje…
- Dla mnie sytuacja jest jasna: im konkurenci Legii będą silniejsi, tym lepiej, to jest motor rozwoju. Gratuluję Lechowi, że potrafi sprzedawać wychowanków czy adeptów akademii za tak duże pieniądze. Lech wyrabia sobie tym markę i ja to doceniam. Fajnie jest rywalizować z silnym rywalem.