Sergei Pareiko dla Gwizdek24.pl: Zaczynałem jako napastnik - WYWIAD

2011-04-12 16:53

Bramkarz Wisły Kraków Sergei Pareiko (34 l.) to jeden z najmocniejszych punktów zespołu „Białej Gwiazdy” oraz filar reprezentacji Estonii. Może dlatego, że sam lubi... liczyć! Jego pasją jest ekonomia, a już w czasach szkolnych uwielbiał matematykę. - Na giełdzie nie gram, bo nie mam na to czasu. Za to na murawie liczę... na to, żeby nie puścić bramki - żartuje zawodnik, który karierę zaczynał jako... napastnik!

Gwizdek24.pl: Kiedy i dlaczego zdecydowałeś się na grę w piłkę nożną?

Sergei Pareiko (34 l.): - W Związku Radzieckim to nie był problem. W szkole znalazłem ogłoszenie o zapisach do różnych sekcji i wybrałem właśnie piłkę. Na pierwszym treningu pojawili się wszyscy „piłkarze” z pierwszej klasy. To na zawsze zostaje w pamięci.

- Od razu wiedziałeś, że będziesz bramkarzem?

- Zaczynałem jako napastnik. Dopiero mając dwanaście lat zostałem bramkarzem. Zawsze marzyłem o grze między słupkami, ale trafiłem do ataku. Kiedy trener zaproponował mi zmianę pozycji, nie musiałem się długo zastanawiać.

- Od dziecka „straszyłeś kolegów” tak pokaźnym wzrostem (193 cm)?

- Miałem jakieś piętnaście-szesnaście lat kiedy zacząłem intensywnie rosnąć. W ciągu roku urosłem aż dwadzieścia centymetrów.

- Twoja matka urodziła się w Rosji, a ty - po przeprowadzce rodziców - w Estonii. Większą część kariery spędziłeś właśnie w tych dwóch krajach. Czujesz się bardziej Estończykiem czy Rosjaninem?

- Mama jest z Rosji, a ojciec z Białorusi, dlatego ze względu na korzenie czuję się raczej Rosjaninem. Obywatelstwo mam estońskie, ponieważ w 1936 roku moja babcia mieszkała w części, która podlegała Estonii.

Przeczytaj koniecznie: Legia Warszawa. Michał Kucharczyk dostanie podwyżkę?

- Mówi się, że każdy bramkarz musi być trochę szalony. Tymczasem koledzy chwalą cię za boiskowy spokój...

- Może z dziesięć lat temu byłem bardziej nerwowy, ale z wiekiem przychodzi doświadczenie i większe zrozumienie gry. Kiedy ja się nie denerwuję to podstawa do tego, by spokojnie grał cały zespół. Na co dzień też jestem spokojny. Gdy ma się rodzinę i pojawiają się dzieci, na życie patrzy się już inaczej.

- Jak spędzasz czas poza murawą?

- Staram się jak najwięcej przebywać z rodziną.  Interesuję się także ekonomią. Ale na giełdzie nie gram, bo nie mam na to czasu. To już takie pasje z czasów szkolnych. Najchętniej uczyłem się właśnie matematyki. Za to na boisku liczę... na to, żeby nie puścić bramki. (śmiech)

- Zarówno w lidze, jak i w kadrze Estonii trudno cię pokonać. Jaka jest recepta na zachowanie „czystego konta”?

- Każda zapamiętana porażka czy puszczony gol sprawiają, że kiedy wychodzisz na kolejne mecze, chcesz zrobić wszystko, by wygrywać.

Przeczytaj koniecznie: Chuligan Legii - Staruch wykorzystał lukę prawną i był na stadionie w Gdańsku

- W spotkaniu z Jagiellonią zaliczyłeś asystę przy bramce Cwetana Genkowa. Może teraz czas na to, żebyś sam zdobył gola? Zdarzyło ci się to już w karierze?

- W Wiśle jest wystarczająco wielu dobrych piłkarzy od strzelania bramek. (śmiech) Ja chcę tylko robić swoje i zatrzymywać strzały rywali.

- Bronienie rzutów karnych to też twoja specjalność? Nie dałeś się pokonać Tomaszowi Frankowskiemu, ani Ediemu Andradinie...

- Decyduje tylko szczęście i intuicja.

- Jesteś w Polsce z rodziną. Kim są twoi „najwierniejsi kibice”?

- To sześcioletni syn Daniil i żona Viktoria. Ślub braliśmy już osiem lat temu i ciągle jesteśmy razem. (śmiech)

- Podobno widzieli cię już w akcji przy Reymonta. Chciałbyś, żeby syn poszedł w twoje ślady?

- On sam musi zdecydować. Jeżeli będzie chciał bronić, na pewno nie będę stawał mu na drodze.

Najnowsze