VIDEOBLOGI SE: Piotr Koźmiński. Lewandowski ubezpieczył nogi na 340 milionów!

2017-07-18 9:00

W dzisiejszym odcinku vloga poruszymy bardzo istotną kwestię - ubezpieczenia piłkarzy. Praktycznie wszystkie gwiazdy światowej piłki mają wykupione polisy, które chronią je na wypadek kontuzji kończącej karierę. Jako pierwszy podaję wysokość polisy Roberta Lewandowskiego – to około 340 mln złotych odszkodowania, gdyby – odpukać – uraz zakończył jego grę w piłkę. Można więc śmiało powiedzieć, że kapitan kadry ma najdroższe nogi w Polsce!

Lewy wyżej od Daniela Craiga

Życie dobrego piłkarza jest super, ale do momentu, gdy dopadnie go ciężki uraz. Nikomu tego nie życzę, ale wiadomo, że kontuzje to część sportu. I co wtedy? W różnych krajach różnie to wygląda. Zacznijmy od Niemiec i naszej największej gwiazdy, czyli „Lewego”. U zachodnich sąsiadów jest tak, że klub przestaje płacić pensję piłkarzowi w przypadku, gdy ten jest niezdolny do gry przez ponad 6 tygodni. Co się wtedy dzieje? Gdyby zawodnik nie miał ubezpieczenia prywatnego, mógłby liczyć tylko na to, co się należy w Niemczech „z urzędu”, czyli 2966 euro zasiłku chorobowego na miesiąc. Jako że Lewandowski zarabia w Bawarii ponad 1,5 mln euro na miesiąc, gołym okiem widać różnicę. Dlatego, jak mówią fachowcy od ubezpieczeń, ponad 90 procent piłkarzy Bundesligi zawiera ubezpieczenia na własną rękę. Pakiety są przeróżne, można się ubezpieczyć między innymi na 50 % pensji, 75%, czy 100%. Z moich informacji wynika, że kapitan polskiej kadry wybrał najwyższy pakiet – ubezpieczył cały swój kontrakt z Bayernem Monachium. Co to oznacza?

Że nawet gdyby – odpukać!!! – ciężki uraz zakończył jego karierę, to Lewandowski otrzyma 100 procent tego, co ma zapisane w umowie. To tak zwane ubezpieczenie „antyinwalidzkie”, które – jak wspomniano – mają praktycznie wszystkie gwiazdy Bundesligi. W przypadku Thomasa Muellera, co ujawniły niemieckie media, wynosi ono 52 mln euro. A ile dokładnie zainkasowałby Robert? Jego kontrakt z Bayernem obowiązuje jeszcze przez cztery lata. Rocznie Polak zarabia około 20 mln euro, a zatem ewentualna wypłata odszkodowania oscylowałaby w granicach 80 mln euro – około 340 mln złotych. 
To o wiele więcej niż zagwarantował sobie na przykład… Daniel Craig, odtwórca roli Jamesa Bonda. Anglik dwukrotnie ubezpieczał ciało, przy okazji „Casino Royal” i „Spectre”, ze względu na to, że wolał sam nagrywać większość trudnych scen, niechętnie korzystając z pomocy kaskaderów. Za każdym razem ubezpieczenie nie przekraczało 10 mln euro.

Ponad 100 mln euro za ciężką kontuzję Ronaldo

Ze świata filmu przenieśmy się jednak znów na boisko. Ciekawą filozofię ma w kwestii ubezpieczeń Real Madryt, który sam ubezpiecza swoich piłkarzy. Jako że „Królewscy” wydają z reguły fortunę na transfery, dopłacają też za to, aby w razie czego odzyskać to co zainwestowali. W tym przypadku nie mówimy więc o ewentualnej wypłacie dla piłkarza, ale dla klubu. Najwyższą polisę ma Real oczywiście na Cristiano Ronaldo, a wynosi ona 103 mln euro. Tyle dostałby madrycki klub, gdyby Portugalczyk doznał kontuzji kończącej jego karierę. Na niewiele mniej prezes Florentino Perez ubezpieczył Garetha Bale'a czy Jamesa Rodrigueza. W hiszpańskiej prasie można przeczytać, że zasada Realu jest prosta: ubezpiecza piłkarza na mniej więcej tyle ile za niego zapłacił. Jako że to potężne kwoty, to czasem jest tak, że polisę biorą na siebie wspólnie dwie agencje ubezpieczeniowe.

A ile wynosi roczna składka? To około 1 procent sumy, na którą dany gracz jest ubezpieczony. To oznacza, że rocznie składka za Cristiano kosztuje Real około milion euro, dość podobnie za Bale’a, z kolei około 800 tysięcy euro za Jamesa i 100 tysięcy euro za Kaylora Navasa. A skoro jesteśmy przy bramkarzach. Kilka lat temu bardzo głośno było o ubezpieczeniu Ikera Casillasa, i tu mówimy o jego personalnym zabezpieczeniu, nie przez klub. Iker ubezpieczył ręce na sumę 7,5 mln euro. Tyle by dostał, gdyby przez złamanie którejś z tych kończyn musiał zakończyć karierę. Były bramkarz Realu połączył swoje ubezpieczenie z reklamą firmy ubezpieczeniowej, w mediach zorganizowano specjalna kampanię z jego udziałem pod hasłem „Me siento seguro”, czyli „czuję się bezpiecznie”.

A kończąc wątek Realu, warto też wspomnieć o prekursorze wielkich ubezpieczeń, czyli Davidzie Beckhamie. Właśnie jako gracz „Królewskich” Beckham zawarł z londyńskim ubezpieczycielem „umowę wszech czasów”, na kwotę 148 milionów euro. Na szczęście do końca kariery nic mu się nie stało i firma nie musiała wypłacać gigantycznego odszkodowania.

Niektóre części ciała odpadają

Choć w przypadku czołowych piłkarzy w grę wchodzą wielkie pieniądze (i składki), to nie jest tak, że ubezpieczalnie zawsze witają ich z otwartymi rękoma. Tomasz Kaczmarczyk, menedżer, który prowadził między innymi karierę Ireneusza Jelenia, mówi wprost: „Ubezpieczalnie mają swoje środki ostrożności, wiadomo, że nikt nie chce przesadnie ryzykować. Dlatego jeśli dany piłkarz miał w przeszłości poważne problemy z daną częścią ciała, to nieraz ubezpieczalnia stwierdza, że może zawrzeć umowę, ale z wyłączeniem tej „kontuzjogennej” części.

Czyli jeśli ktoś miał duże problemy z kolanem, to może mieć problemy z jego ubezpieczeniem. A nawet jeśli ubezpieczalnia się zgodzi, to składka będzie bardzo wysoka” – tłumaczy Kaczmarczyk, który dobrze zna zwyczaje i przepisy regulujące tego typu sprawy we Francji, gdzie wspomniany Jeleń spędził większą część kariery. „We Francji przepisy są takie, że klub przestaje płacić piłkarzowi jeśli ten jest niezdolny do gry przez dłużej niż trzy miesiące. Oczywiście, wtedy należy mu się zasiłek chorobowy, ale to nie są wielkie pieniądze - kilka tysięcy euro. Dlatego, o co bardzo dba związek zawodowy piłkarzy w tym kraju, rozpowszechniony jest system prywatnych ubezpieczeń. Oczywiście, Irek miał takie, ale tak naprawdę nie musiał często z tego korzystać, bo miał to szczęście, że większość jego kontuzji była „krótkoterminowa”, czyli wracał do gry przed upływem trzech miesięcy.

W Polsce wciąż niechętni?

A jak wygląda sytuacja z ubezpieczeniami w polskiej piłce? Rozmawiałem z kilkoma piłkarzami i menedżerami i z tego co słyszę, jest, delikatnie mówiąc, tak sobie. – Akurat ja mam ubezpieczenie, wykupiłem je na własną rękę, ale z tego co się orientuję i słyszę, to wielu innym graczom szkoda na to pieniędzy. Bo większość urazów wyleczą w czasie, gdy i tak będą na utrzymaniu klubu. W moim odczuciu to błąd, bo nieraz zdarza się jednak poważniejsza kontuzja i jest problem. Wtedy zaczyna się narzekanie, że jednak można było się ubezpieczyć. No ale w takiej sytuacji jest już za późno – słyszę od jednego ze znanych zawodników. Zatem, wiele wskazuje na to, że nie tylko pod względem sportowym, ale i ubezpieczeniowym wciąż musimy gonić Zachód...

Najnowsze