„Super Express”: - Dla chłopaka z Zabrza mecz z Legią to chyba starcie numer dwa w ligowej hierarchii, po derbach z Ruchem?
Daniel Bielica: - Pewnie tak. Oczywiście to też superspotkanie, a historia gier między „górnikami” a legionistami jest taka, że to starcie śmiało zasługuje na miano klasyku. Ale… dla każdego chłopaka z Zabrza derby z Ruchem jednak są na piedestale, a Legia – dwa-trzy poziomy niżej.
- Szkoda, że po tych wygranych derbach trzeba było się rozjechać trochę na wolne?
- Myślę, że gdybyśmy to my decydowali, to po sobotnim zwycięstwie Ruchem najchętniej zagralibyśmy z Legią od razu w niedzielę – takim pozytywnym kopem energii, adrenaliny i chęci do pracy były dla nas te derby. I jestem przekonany w stu procentach, żebyśmy z Legią wygrali, bo byliśmy w takim pozytywnym „sztosie mentalnym”. Cóż, odpoczęliśmy, zregenerowaliśmy się, mieliśmy trochę czasu dla siebie. A teraz przepracowaliśmy pełny mikrocykl, żeby się dobrze do tego meczu przygotować. I nic nie stoi na przeszkodzie, żeby legionistów ograć.
- Wy przed przerwą reprezentacyjną byliście „w cugu”, a Legia miała swoje problemy. I dostała czas, by się z nimi uporać. To akurat nie najlepszy układ dla was...
- Tego się dowiemy w poniedziałek. Ale ja widzę po chłopakach w szatni, że będzie dobrze; że jesteśmy głodni zwycięstwa.
- To zwycięstwo oznaczałoby awans w ligowej tabeli!
- Fakt, jest szansa przeskoczenie Legii, ale to tylko jeden krok, jak zwycięstwo w derbach. Mecz z Ruchem był oczywiście z gatunku tych o wielkim ciężarze emocjonalnym, ale też był tylko małym kroczkiem do czegoś – mam nadzieję – wielkiego i fajnego, co być może w tym sezonie stworzymy. Po Legii zaś zostanie nam jeszcze osiem spotkań. I nie wystarczy zadowolić się wygraną z legionistami; trzeba będzie dalej regularnie punktować, żeby w czołówce się utrzymywać
- Użył pan słowa „głodni” w kontekście atmosfery w szatni. Czy fakt, że gracie w drugi dzień Świąt Wielkanocnych, nie wpływa na to, że trzeba też lekko głodnym – dosłownie! - wstawać od świątecznego stołu?
- Zawsze wszystko trzeba robić z głową – niezależnie czy to święta, czy nie. Nie pierwszy będzie to spotkanie grane w okresie świątecznym, mamy już takie doświadczenia. Każdy doskonale wie, co dla niego najlepsze i na co sobie może pozwolić. Ale... jeżeli miałbym sobie odmówić świątecznego jajeczka za cenę wygrania z Legią, to natychmiast odmówiłbym sobie wszystkich jajek i innych świątecznych smakołyków. Niestety to tak nie działa (śmiech).
- Tłumaczyliście obcokrajowcom w szatni, czym w polskiej tradycji jest Lany Poniedziałek i jak go zastosować w praktyce na boisku?
- Nie pomyśleliśmy o tym... Ale mam nadzieję, że i tak zlejemy warszawian i pokażemy im i wszystkim kibicom, czym jest Lany Poniedziałek w Zabrzu!
- Zanim został pan ligowcem, był pan kibicem Górnika z krwi i kości. Dużo razy siedział pan na trybunach przy Roosevelta podczas meczów z Legią?
- Chyba wciąż mam więcej meczów z Legią zaliczonych na trybunach w roli kibica, niż w bramce! Wiele z nich jeszcze na starym stadionie. Świetnie pamiętam na przykład wygraną 3:1 zaraz po powrocie Górnika do ekstraklasy, kiedy bramki dla nas strzelał Igor Angulo.
- Śpiewał pan w młynie?
- Śpiewałem, oczywiście. A co? To już zostawię dla siebie, to nie jest raczej ten moment, żeby odpowiadać na takie pytanie (śmiech).
- To jeszcze słówko o waszych szybkobiegaczach, zwłaszcza Lawrensie Ennalim. Trudno nie odnieść wrażenia, że kiedy wyłapuje pan centrę, natychmiast szuka pan wzrokiem, czy „Lolo” już pędzi na bramkę rywala. Jakby szukał pan okazji na asystę.
- Te kontry to dziś element naszego stylu, bywamy zabójczy w ich wyprowadzaniu. Na jednym skrzydle jest właśnie „Lolo”, na drugim „Kapo” (Adrian Kapralik – dop. aut.). Obaj mają – mówiąc kolokwialnie - motorki w d...e. Chłopaki tak latają i mają tak niebotyczne prędkości, że bardzo trudno ich złapać. A skoro jest to skuteczne, czemu z tego nie korzystać? W ekstraklasie jeszcze nie mam asysty, więc fajnie byłoby ją w końcu zaliczyć.