- Totalnie daliśmy ciała. Za to chciałem przeprosić kibiców, którzy fantastycznie nas dopingują. Przez dwadzieścia minut wszystko dobrze się układało. Nagle pierwszy rzut wolny dla rywala, pierwszy róg i totalna panika. Nikt nie potrafi wybić piłki z szesnastki. Znaleźliśmy się w megaciężkiej sytuacji...
- Czujesz się za to odpowiedzialny?
- Po meczu długo przez telefon rozmawiałem z Jurkiem Brzęczkiem. Jesteśmy najstarsi w tej drużynie i teoretycznie na nas spoczywa większa odpowiedzialność. I staramy się prowadzić grę. Ale wiem jedno: piłkarz musi sobie umieć poradzić z presją. Jeżeli ktoś się tłumaczy, że nie potrafi grać z takim obciążeniem, to pomylił zawód.
- To uwaga w stosunku do młodszych kolegów z drużyny?
- Nie. Po prostu mówię, jak powinno się podchodzić do swoich obowiązków.
- A kibice myśleli, że skoro przyszedł Henryk Kasperczak, to zaczniecie od razu wygrywać.
- Nie ma czarodziejów. I nie chcę porównywać trenerów, oceniać ich pracy. Ja wiem jedno - to my mamy wyjść na boisko i dać z siebie serce, wątrobę, aż zwymiotować ze zmęczenia. Jesteśmy to winni kibicom, klubowi. Weźmy przykład z Polonii Bytom - oni każdy punkt wyrywają rywalom z gardeł. My też musimy.
- Spodziewałeś się, że po 13. kolejce będziecie na dnie?
- Tego nikt się nie spodziewał. Myślę, że przełomowy był dla nas mecz z Bełchatowem. Prowadziliśmy 2:1 na 15 minut przed końcem i przegraliśmy. Być może wtedy coś pękło, przestaliśmy wierzyć we własne umiejętności. I pomyśleć, że śmialiśmy się po wygranej z ŁKS-em (2:0), że łodzianie popełniali takie błędy w obronie. Spójrzmy teraz na siebie.
- Dojdzie do rewolucji w drużynie?
- To nie moja działka. Ja mam grać. Wychodzę i walczę. Jak brakuje mi umiejętności, to nadrabiam ambicją i sercem.