- Bardzo lubię pracę w lesie. Jeśli nie podpiszę kontraktu z pierwszą drużyną Zagłębia, to postawię na zawód drwala. W lesie zarabiam prawie 5000 złotych, a w "młodym" Zagłębiu dostaję tylko 800 złotych - zdradza lewy obrońca, który nie imponuje warunkami fizycznymi (175 cm, 68 kg), jednak nie boi się żadnego rywala. - Nie zdarzyło się jeszcze, by przeciwnik przepchnął mnie w polu karnym. Dzięki wyrębom jestem silny, mocno stoję na nogach, mam niezły refleks. Nieraz trzeba było uciekać przed upadającym drzewem - śmieje się piłkarz.
Patrz też: Ekstraklasa: Maciej Małkowski w Zagłębiu Lubin
Potrzebuje adrenaliny
Dawid codziennie o 6 rano dojeżdża kilkanaście kilometrów z Bieniowic do Szczytnik, gdzie pracuje. Później jedzie do Lubina, na trening. - I tak już od pięciu lat. Zostałem pilarzem, czyli drwalem, kiedy miałem 16 lat. Koledzy z Kaczawy Bieszowice namówili mnie, bym sobie dorobił w lesie. Szybko się wciągnąłem. Nie wyobrażam sobie, że mógłbym roznosić ulotki reklamowe czy myć szyby w samochodach na skrzyżowaniach. W pracy musi się coś dziać. Akcja, adrenalina, to mnie kręci - opowiada Śliwiński. - Zwykle w lesie jest spokojnie, ale zdarzały się i momenty straszne. Kiedyś z kolegą natknęliśmy się na maleńkiego dzika. Nagle z krzaków, prosto na nas, wypadła rozjuszona locha. Ja zdążyłem uciec na drzewo, ale kolega został mocno poturbowany. Innym razem brat mojej dziewczyny zranił się piłą w nogę. Rana miała 7 centymetrów głębokości. Trzeba było zakładać kilkanaście szwów. W lesie jak na boisku, trzeba cały czas uważać.
Ekstraklasa albo las
Śliwiński jest pewny siebie, zadziorny, nie ma kompleksów. Zimą, kiedy grał jeszcze w Konfeksie Legnica, podczas sparingu z Młodą Ekstraklasą Zagłębia tak demolował rywali, że od razu zaproponowano mu umowę w tym klubie. Wiosną wystąpił w 12 spotkaniach swojego zespołu i przyczynił się do mistrzostwa Polski zdobytego przez młodych piłkarzy z Lubina.
- Najwyższa pora, by zaistnieć w seniorach. Jak się nie uda, to wracam do lasu. Ale musi się udać - zapowiada Dawid.