Nie będziemy wskazywać autora niewątpliwego "dzieła". Nazwijmy go Laguną, na cześć głównego bohatera "Piłkarskiego Pokera" Janusza Zaorskiego. Filmu, którego zastana przez nas rzeczywistość przerosła. Nawet tam bowiem nie było takich "wałków", do jakich dojdzie zapewne w najbliższych dniach.
Laguna pomysł miał teoretycznie genialny. Rozegrać 30 kolejek. Tak jak wcześniej. Później podzielić ligę na dwie grupy i w nich rozegrać dodatkową, finałową, rundę. To nie było nawet takie głupie. Więcej meczów, więcej transmisji telewizyjnych, więc sprzedanych biletów. To mógł być oręż w walce o dodatkowego kibica. Szansa na przyspieszenie pościgu za bogatym zachodem Europy.
Filmowy Laguna by na to nie wpadł
A potem Laguna wzniósł kolejny toast i wpadł na podział punktów. Przebłysk geniuszu. Wygrałeś dwadzieścia meczów, zdobyłeś sześćdziesiąt punktów, więc w efekcie masz ich trzydzieści. Równie dobrze można było za zwycięstwo przyznawać "oczek" półtora, za remis pół i byłoby równie idiotycznie. Albo zaszaleć i w każdej kolejce zabierać komuś - chociażby drogą losowania - pięć punktów. A co! Niestety, rzeczywistość starcia z wizją Laguny nie wytrzymała.
Ekstraklasa: Dramatyczna 30. kolejka. Nikt nie wie kto awansował
Sytuacja aktualna. Podbeskidzie zdobyło 38 punktów. Zajęło ósme miejsce. Ma utrzymanie w lidze. Po podziale pozostało graczom z Bielska 19 "oczek". Ruch zajął lokatę dziewiątą. O utrzymanie bić się będzie w najbliższych siedmiu kolejkach. Też zgromadził 19 punktów. Tyle że od strefy spadkowej dzielą zawodników Waldemara Fornalika zaledwie 3 "oczka". Górnik Łęczna zgromadził bowiem co prawda zaledwie 31, ale skoro 31 przez dwa się nie dzieli, to nagle łęcznianom podarowano dodatkowy punkcik. Taki prezent, wszak niedawno Wielkanoc była. Jeszcze lepiej mają gracze Wisły, którzy przez prawie pięć kwadransów grali w grupie mistrzowskiej, ale po golu Michala Papadoulosa nagle znaleźli się nad przepaścią.
Po drugiej stronie jest jeszcze zabawniej. W walce o puchary zadecyduje bowiem forma dnia. Dosłownie. Trzecia Pogoń będzie miała nad ósmym Podbeskidziem ledwie 5 punktów. Czyli ledwie osiem przewagi nad strefą spadkową. Nie wspominamy już o tym, że gdyby nagle zawodnikom Czesława Michniewicza przyszło do głowy zacząć wygrywać, to niedaleko mają nawet tytuł mistrzowski. Mimo straty czternastu punktów do Legii, po trzech meczach mogą być na szczycie. Emocje gwarantowane. Tak jak zapowiadał Laguna. Oto przecież w tym wszystkim chodziło. Na boisku bywa koszmarnie, to chociaż regulamin zróbmy ekscytujący.
Gdzie dwóch prawników, tam dwie opinie. W Polsce trzy
I to już wiedzieliśmy wcześniej. Do tej pory to działało. Ale tak to jest, że co na papierze ma sens, w rzeczywistości rzadko się sprawdza. Zwłaszcza, jak bywa nazbyt skomplikowane. A doprawdy nie sposób stwierdzić, komu wpadło do łba, żeby o miejscu w tabeli decydował styl gry i zachowanie kibiców na trybunach. Innymi słowy - Podbeskidzie zagra o puchary, bo kibicom z Bielska-Białej zdarzyło się rzadziej krzyknąć gromkie "kur...", a piłkarze Roberta Podolińskiego częściej zagrywali futbolówkę piętką, co znowu spodowało się delegatom, więc ci przyznali im więcej punkcików w klasyfikacji. Oczywiście nie sugerujemy, że każda piętka mogła być równie dobrze warta ze trzy stówy. Bo przecież korupcji już nie ma, a "Piłkarski poker" to historia. Smutna, ale historia, prawda?
A PKOl? Cóż, tego nawet nie komentujemy. Jasne, PZPN zawinił. Pisać dokument z uzasadnieniem przez 47 dni oznacza, że dziennie skryba machnął jakieś pół strony i szedł do domu. Ale w naszym kraju już afera z Trybunałem Konstytucyjnym pokazała, że tak naprawdę prawo u nas istnieje tylko na papierze. To znaczy istnieje, ale jest idiotyczne, bo raz - można je interpetować - i dwa - skoro można je interpretować, to gdzie dwóch prawników, to dwie opinie.
Chociaż, parafrazując starą opinię o Johnie Maynardzie Keynesie: "w Polsce gdzie dwie strony sporu, tam trzy zdania".